Chwilę mnie tu nie było, przepraszam, ale rozważałam nawet brak powrotu tutaj. Musiałam pomyśleć, zastanowić się dlaczego tutaj jestem. Jeden dzień odpoczynku od pisania zmienił się w niechęć. Nie chcę się rozpisywać bo powiem jeszcze za dużo, jestem, mam nadzieję, że przynajmniej trochę ode mnie odpoczęliście. Przejdźmy do słodkości, może jutro jakoś się rozwinę, lecz mam teraz takie dni, że najchętniej położyłabym się na łóżku, wzięła słuchawki i nie robiła nic.
Kilka dni przerwy, a ja czuję się jakbym zaczynała od nowa, czy możliwe abym wyszła z wprawy haha? ;)
Heidi Heidi, ty cudowna bliźniaczko Lindta (mam na myśli opakowanie, a jeśli chodzi o wnętrze to przecież bliźniaki mogą być dwujajowe), moja pierwsza lepsza czekolada to była właśnie H. smakowała mi, więcej, nawet chciałam ją powtórzyć (mama nawet to zrobiła), później jednak naczytałam się strasznych recenzji nadziewańców (których nie tnę chyba długo :D) i zniechęciłam do całej marki.
Wróćmy jednak do opakowania, grube, zachęcające, eleganckie i ładne, lecz polski dystrybutor chyba stwierdził, że składy nam nie potrzebne, po co czytać, jeszcze się zniechęcimy i nie nakleił przetłumaczenia, czyżby nie chciał nas zniechęcać? Drugą wadą jaką wykryłam była skryta wśród małych literek kaloryczność, żeby nie było - wzrok mam dobry, ale informacji ile podstępnych kalorii w siebie pakuję szukałam długo. Otworzyłam karton, zdjęłam zgrzewane sreberko, które porwało się całe na wszystkie strony. Gdy tylko je uchyliłam do mego nosa dotarł zapach zadziwiający, zupełnie inny niż byłam przygotowana. Intensywny, czuć go było przez pół pokoju, kawowy, tak, nie ma tu literówki, nie było to czyste espresso, a kawa z ekspresu, taka mocno kawowo - kakaowa woń. Lekka słodycz dotarła do mnie po chwili, a o mleku nie ma nawet mowy, szkoda czasu.
Pięć pasków, w każdym po dwie duże kostki, naprzemiennie rozmieszczone logo i kwiatkowo serduszowy znaczek. Z tej strony wszystko było jak najbardziej okej, odwróciłam tabliczkę, od spodu mocno wystawały orzechy, ich rozmiar był zadowalający, puste miejsca natomiast rozczarowujące, a sama czekolada? Cienka jak.... wstawcie sobie jakieś porównanie :D
Z mieszanym uczuciem wgryzłam się w jedną z cząstek, jeden kawałek był całkowicie pozbawiony orzechów, drugi zaś niemal zupełnie bez czekolady. Czekolada podczas łamania stawiała lekki opór, zębom natomiast ulegała z łatwością, od razu zaczęła się rozpuszczać - tłusto i gładko. Jest ona dziwna, inna, podczas rozpływania wyraźnie czułam mleczność, później ledwie wyczuwalną nuteczkę kakao, w końcu zaatakowała słodycz, czekała aby uderzyć naprawdę mocno.
Podczas gryzienia pokazuje swoją miękkość, rozpuszcza się nawet jeśli działamy zębami. Nadal jest mocno słodko, ale odrobinę bardziej czuć kakao. Chwilami i to nawet nie rzadko, przeplatała się delikatny kawowy pierwiastek, jednak nie w każdym gryzie dawało to tak mocno się odczuć. Niby smaczna, lecz zdecydowanie za słodka i trochę jakby plastikowa.
W końcu wyskubałam orzech włoski, świeży, kruchy, idealnie chrupiący, nawet w małym stopniu nie twardy, nie zatęchły, ale gdzie obiecywana chrupka karmelowa otoczka?
Jeszcze raz ugryzłam pasek, tym razem pełen dodatku. Miękka czekolada szybko się rozpływała, a orzechy przyjemnie chrupały, mogłabym powiedzieć, że jest super, ale coś przeszkadzało mi w samej podstawie, dokładniej mówiąc smak. Nie była nadmiernie tłusta, była za to słodka do granic możliwości, no dobra przesadzam, ale było za słodko. Ledwie wyczuwalne kakao poskromione zostało przez dziwny aromat kawowy, który chwilami mocno dawał o sobie znać.
Gdyby orzechów było więcej ocena skoczyłaby do góry, gdyby czekolada była lepsza ocena również poszłaby wyżej. Okej zjadłam, ale nie było to najlepsze, słodycz na balansująca na granicy przesłodzenia i dziwny pseudo kawowy smaczek zaważyły o ocenie.
Ocena: 3,5/6
Cena: 8,29
Gdzie Kupiłam: Alma
Kaloryczność: 571/100g