Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Batony. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Batony. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 maja 2016

Sante, GO ON! Protein WPC Bar Cocoa+Inulin

Broniłam się przed batonami od Sante długo, mijałam w niejednym sklepie i wzruszałam ramionami. W końcu trafiły do biedronki, 4 minuty od domu, w dodatku wyłożone zostały tuż przy kasie, nad Bueno, Niespodzianką i Joy od Kinder, Lionem i oklepanymi smakami KitKat. Stanęłam w kolejce, wyłożyłam zakupy i biegałam wzrokiem po otaczających mnie produktach, znam znam znam, gałki oczne zatoczyły koło, po sekundzie jednak wróciły na różowe opakowanie, GO ON na srebrnym tle raziło po oczach. Ręka uniosła się sama, dłoń była coraz bliżej, rozum zaczął analizować - jakie oceny zbierały w blogosferze, który okrzyknięty został najlepszym, było już za późno, Cocoa + Inulin wylądował pomiędzy mlekiem a Sunbites, którym postanowiłam dać drugą szansę. Przegrałam z marketingiem, znowu.


Baton przyniesiony do domu trochę leżakował, jednak nie tak długo jak większość posiadanych przeze mnie słodyczy. Nadszedł dzień konsumpcji, z głowy wymazałam uprzedzenie i otworzyłam opakowanie - nie było ono ani nadzwyczaj ładne, ani odrzucające. Sprawa nie miała się inaczej w środku, średniej wielkości, nie tak lekka bryłka z wierzchu była ciemna i pofalowana. Do tego momentu było w porządku, niestety zniechęcił i przestraszył mnie zapach, początkowo nie jest najgorszy, ale im bliżej nosa się znajduje i im dłużej go czujemy tym jest gorzej, wręcz tragicznie! 
Konsystencja, tak jak się spodziewałam, jest dziwna, stawia lekki opór, jednak kroi się dość miękko, gąbczasto choć twardawo, gumowo - nugatowo. Czekolada położona została cienką warstwą, trudno się oddziela. Okazała się taka, na jaką wskazywał kolor, gorzkawa, delikatnie nawet kwaskowa, tłusta, ale raczej delikatnie, podczas rozpuszczania można wyłapać obecny pierwiastek słodyczy. Za drugim podejściem, a raczej kawałkiem było lepiej, bo kakaowo.


Nadzienie to prawdziwa guma, w pierwszym gryzie słodka na poziomie idealnym, nieprzesadzonym, niestety niekakaowa w każdym calu. Następny gryz ukazał potężną słodzikowość, jakby kawowo - orzechowy aromat i nadal zero brązowego proszku. Posiadała także szczyptę czegoś naprawdę dziwnego, jakby przypalonego(?), trudnego do określenia. Jeszcze raz ugryzłam baton, rwie się on i wygina, mięknie w buzi, powoduje, że ślinianki pracują na pełnych obrotach, niestety nie dlatego, że jest tak smaczny. Wnętrze było delikatnie proszkowe, szczyptę kakao czułam jedynie za sprawą otoczki, słodycz natomiast stała wysoko, lecz jeszcze nie kwalifikuje się do przesłodzenia. Niestety tak naprawdę nie wiem co jem, nie potrafię tego określić, jakby był to mój pierwszy wpis. Całość nie jest obrzydliwa, ale na maksa dziwna, zbyt jakby słodzikowa, je się go długo, co zawdzięczamy gumowej konsystencji, a obiecywane kakao mnie nie zadowala. Na koniec słodycz króluje, goryczkowata otoczka zostaje zabita. 
Ma głupota nie ma grani, kilka dni po zakupie Cocoa+Inulin, a jeszcze przed spróbowaniem tego wariantu  przyniosłam do domu Wanilię, brawo ja, oby okazała się lepsza. 


Ocena: 3/6
Cena: ?
Gdzie Kupiłam: Biedronka
Kaloryczność: 434/100g
217 kcal w batonie

czwartek, 7 kwietnia 2016

Mondelez, Cadbury flake vs Twirl

Znów nic nie umiem, dlaczego ja się nie uczę co? Jutro będę bić się w pierś pięć minut przed lekcją, dlaczego w domu chociaż raz nie przeczytałam notatek. Cóż, chyba nigdy się nie nauczę, ale tak mi się nie chce, tak bardzo tego nie lubię :D
Ehh, odda ktoś z was połowę chęci do czegokolwiek? Jak ja już czekam na wakacje <3
Nie przynudzam już, bo wpis i tak pewnie znów będzie późno, wrócę z, mam nadzieję, lepszym nastawieniem ;)

Dziś mam dla was kolejne porównanie, czy się z nimi polubiłam? Otóż nie, ale rozdzielać te dwa batoniki byłoby grzechem. Ktoś z was jeszcze nie miał z nimi do czynienia? Zaraz więc przekona się dlaczego.
Ich opakowania są skrajnie różne, żółty flake podłużny i wąski, to jakaś wstęga, tam napis, nawet miejsce dla kaloryczności się znajdzie. Twirl natomiast w fiolecie, mały, szeroki, a większość miejsca zajmuje giga napis. Nie wiem jak do was, ale do mnie bardziej przemawia to drugie. 


Po otwarciu obu produktów byłam świadkiem zderzenia się dwóch światów. Dwa paluszki Twirl pokryte były czekoladą, nie równo, aczkolwiek estetycznie, nic się nie pokruszyło, nic nie ucierpiało. Flake dla odmiany za sobą pociągną trylion małych, czekoladowych kawałko - okruszków, wyglądał ładnie, jak szczypka, ale wiadomym jest, że podróży nie przetrwa, szkoda. Już sięgałam po nóż, lecz ostatecznie okazał się niepotrzebny, jeden z paluszków równo i łatwo pękł pod wpływem działania siły mych jakże imponujących mięśni, drugi zaś (flake) był już przełamany. W przekroju wyglądały bardzo podobnie, niemal identycznie, ale jak spojrzymy jeszcze raz to dostrzec można więcej przestrzeni pomiędzy warstwami u f. 
Zaskakująco szybko przeszłam do etapu wąchania, pachną, uwaga, "łaaał" znów podobnie, intensywnie, typowo proszkowo, słodko, a na konto wysokiej mleczności nawet odrobinę nie kakaowo. 
Próbowanie zaczęłam od flake, jadłam już oba, ale wygląda  o wiele ciekawiej, zdecydowanie bardziej mnie do niego ciągnęło. Czekolada nie stawia najmniejszego oporu, ugryzłam więc z łatwością, a ona zaczeła kruszyć się na wszystkie strony, no nie powiem, że nie jest denerwujące. Jest to typowa Cadbury jednak (co chyba zawsze będę powtarzać) inna niż w Winter Edition. Mleczna w sposób proszkowy, słodka, ale uwaga, nie odebrałam tego tak bardzo(?), raczej nie odebrałam tego źle, nie było zbyt. Kakao nie ma co wspominać, lecz za sprawą formy podania lekko jakby zmienił się jej smak, jego odbiór. Warstwy rozpadają się na języku i nadają całości czegoś innego, interesującego, lepszego. 
Kawałek położony na języku rozpuszcza się szybko, ale nie błyskawicznie, nieidealnie gładko, nawet powiedziałabym proszkowo, krucho i początkowo sucho. Z chwilą robi się trochę słodziej, ale i tak było zdecydowanie mniej cukru niż zazwyczaj, mleczniej i przyjemnie tłusto. Powstaje gęsto bagienko, które jednak znika szybko. 


Rozprawiłam się z jednym, przyszedł więc czas na Twirla. Warstwa zewnętrzna jest cieniutka, nie da się jej oddzielić. Raz dwa ugryzłam paluszek i poczułam różnicę, poważnie. Nie wiem jak, za sprawą czego, ale od razu ją poczułam. A czym się różnią? Tak naprawdę? To  trudno powiedzieć, dajcie mi chwilę. 
Nie kruszy się, rozwarstwia na języku, podoba mi się. Znów nie jest za słodko, znów proszkowo mlecznie, jest także krucho i sucho, ale wyczuwam pierwiastek kakao, takiego puchatkowego, ale idealnie tu pasuje. 
Jest smacznie, a struktura jest genialna, już podczas jedzenia za pomocą zębów rozpływa się. 
Rozpuszcza się szybciej od poprzednika, lecz podobnie, łagodniej z zewnątrz i tłuściej, później natomiast bez zmian, powstałe błotko jest gęste i pyszne, choć i tak wolę gryźć batonik. 
Czas więc na krótkie podsumowanie, zwięźle i na temat. Bardziej smakuje mi Twirl, nie kruszy się tak, obecne kakao nie jest gorzkie i intensywne, ale pasuje do niego i nadaje tego czegoś. 
W obu jednak jest delikatnie, mlecznie, pysznie i tak szczypkowo :D


Flake 4,5/6 
535kcal/100g
137 kcal w batoniku

Twirl 5/6
535kcal/100g
198 kcal dwóch paluszkach 


Skład flake i nie wiem czy nie pokręciłam czegoś z kalorycznością Twirla, więc jak coś to nie ja hahah :D

środa, 23 marca 2016

Corny Big, Peanut-Chocolate

Miała być czekolada, ale szybka zmiana planów, baton z wersji roboczych, mam nadzieję, że będzie krócej :D Ale to tylko dlatego, że do domu wróciłam niecałe pół godziny temu, muszę jednak przyznać, że w końcu głęboko odetchnęłam, poczułam się jak kiedyś. Mimo, iż "najcudowniejsza na świecie wychowawczyni" nie daje nam o sobie zapomnieć, wymyśla sobie jakieś niestworzone problemy, o których już nawet nie wiem co myśleć, psuje tym wszystko jak zwykle, cudownym humorem rozpoczynając weekend. 
Mogłabym to rozwinąć, nawet już na matmie wymyśliłam sobie jak zacznę, ale mam dziś tak mało czasu, może jutro do tego wrócę. No nie ważne, cieszę się, że miło spędziłam ten dzień, naprawdę i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że poczułam życie, a jeśli teraz to czytacie to pozdrawiam i mam nadzieję, że nie jeździcie teraz po mnie :D

Uwaga: Tekst może być pełen powtórzeń, a nawet literówek, ale spałam dziś nie całe sześć godzin i jakaś zmęczona jestem.
No nic, miłego czytania i dobranoc. 


Opakowanie kusiło mnie kilka razy, nie żeby było jakieś wybitne, ale napis "Peanut - chocolate" przyciąga, czy tylko mnie? W końcu uległam, przyniosłam do domu i czekałam, aż jego żywot dobiegnie końca, a nie, to nie ta historia, tym razem zjadłam niedługo po zakupie. Zerwałam zabezpieczający, pomarańczowy plastik, ukazał się bloczek śliczny i złocisty, do połowy oblany czekoladą, z wierzchu zaś widoczne były dorodne i piękne połówki orzechów ziemnych. Baton jak wszystkie takie zlepki, gnie się i rozrywa, na górze lepi do palców, a pachnie? Delikatnie, słodko i orzechowo, ale trzeba trochę wytężyć zmysł, gdyż nie jest to woń intensywna, czy chociażby wyraźna. 


Czekolady jak na tego typu produkt jest sporo, miękka, plastelinowa, zostawia lekko (ile razy jeszcze to powtórzę?:D) tłuste ślady na opuszkach, słodka, lecz nie pozbawiona goryczki kakao, najbardziej zdziwił mnie fakt, że mało mleczna. Płatki owsiane wyswobodziłam jako pierwsze, nie poddane obróbce termicznej, nie napęczniały, lekko tylko namiękły od dużej ilości syropu, w którym zostały skąpane, ekhem, zlepione. Nie mogłam doczekać się momentu powędrowania orzecha na język. Jest ich sporo, zachowały pełnię smaku, złapały odrobinę wilgoci, jednak nie były nawet w małym stopniu gumowe, dobre, na końcu zostawiały delikatną goryczkę, co odebrałam bardzo pozytywnie. 
Małe  kuleczki, które ilością dominowały, robią to co robić powinny, fajnie chrupią, same w sobie są neutralne, jedynie odrobinę słodkie, za cukrowego kopa, co wcale nie znaczy, że było zbyt słodko, co to to nie, odpowiedzialny jest "klej", mocno słodki, ociupinkę chemiczny, lecz o dziwo nie przeszkadzało mi to. 


 Zlepiona nim masa była delikatnie namiękła, nieznacznie, bo wciąż chrupała w zębach, nie jak świeże bułeczki, ale jednak i przyjemnie, a także mocno słodka w sposób nieco sztuczny. 
W całości czekoladę czuję nie tylko na początku, daje o sobie znać nawet w trakcie jedzenia, dodaje słodkiej delikatności i mleczności, także gładkiej tłustości, lecz to już wyczuwalne jest znacznie mniej. 
Reszta, a właściwie to główna część produktu chrupie, jest mocno słodka, ale i orzechowa, w końcu zęby trafiają na orzech, przełamują go, rozdrabniają na mniejsze cząstki, uwalnia on swój aromat, podkręca smak, który zostaje do ostatniej pszennej kuleczki.Nie jest najintensywniejszy, ale wyraźnie wyczuwalny, wiem, że do czynienia mam z arachidem, wiem także, że chwilami wyłapywałam podobieństwo do smaku masła orzechowego, ale mocno słodkiego.
Ogólnie było smacznie, a batona nawet mogłabym powtórzyć,lecz jeśli ktoś mi go podaruje, sama jak większości słodyczy,które są już na blogu nie kupię ponownie.

Swoją drogą, tak z zupełnie innej beczki spacja mi szwankuje, przez to pisanie trwało chyba dwa razy dłużej, wciąż musiałam się cofać i cofać, o nawet teraz, już dwa razy. Przydałoby się wymienić klawiaturę :D


 Ocena: 5/6
Cena: 2,79
Gdzie Kupiłam: Super-Pharm
Kaloryczność: 482/100g
241 kcal w batonie


Na komentarze pod poprzednim postem odpiszę jutro ;)

wtorek, 22 marca 2016

Mars, Mars Xtra Choc

Hej hej hej, witam was w kolejnym słodkim wpisie, kolejny dzień z rzędu bez pomysłu na wstęp. 
Co tu wystukać, co tu wystukać, dobrze, że jutro mam matmę, samotnie, w ostatniej ławce powinnam coś sklecić, przynajmniej mam taką nadzieję, bo jak nie to chyba zwątpię w samą siebie. 

Mars był zawsze moim ulubionym z popularnej batonowej czwórki, do Snickersa zraziłam się gdy jako (około) sześcioletnia dziewczynka straciłam na nim mleczaka, Milky Way był mały i puchaty, więc nie dało się nim najeść zapchać, Twix natomiast dziwny, mało słodki, a połączenie ciastka z karmelem mi nie pasowało. Mars był więc najlepszy, ale nigdy nie należał do ulubionych batonów czy słodyczy jeśli patrzyłabym na wszystkie dostępne. Do czego ja zmierzałam....
Ach tak, mimo tego co napisałam, gdy dowiedziałam się o jego edycji limitowanej, podwójnie, extra czekoladowej, w dodatku dostępnej w polsce coś mnie tknęło, zapragnęłam spróbować, a każde zdjęcie widniejące na sąsiednich blogach bolało, że nie mogę dostać ulepszonego smaku dzieciństwa. 
Zrezygnowałam, zadowoliłam się cukierkową, pomniejszoną wersją oryginału, a później kupiłam, w wiejskiej Biedronce, mogłam się tego spodziewać, powinnam do tego przyzwyczaić xD


Ciemne opakowania zawsze podobały mi się i już chyba zawsze będą, czerwony napis na ciemnym tle, tutaj wzbogacono je o brązową smugę i oczywiście informacje o edycji limitowanej. Czy trzeba mówić tu coś więcej? Otworzyłam je i spróbowałam wyłapać różnice. Ma przyjemną, ciemno mleczno-czekoladową barwę, charakterystycznie dla wyrobów spod szyldu M. fale, które swoją drogą cieszą me oko, wydaje mi się jednak, że jest on dłuższy od standardowego, nie dużo, ale jednak. 
Jeszcze przed krojeniem przysunęłam go pod nos, sam zapach zdradza, że będzie słodko, woń karmelu wymieszana ze słodzonym mlekiem tworzy potężną, białą mieszankę. 


Przekrojony wyglądał naprawdę zachęcająco. Karmel występował w ilości zadowalającej, mocno się ciągnie, lecz już na pierwszy rzut okiem widać, że będzie miękki i przyjemny. Czekolada przyklejona do kleistych warstw, mimo grubości nie daje się idealnie oddzielić. Gładka, szybko się rozpływa, słodka i mleczna, chce się rzec typowo Marsowa, tak też jest, niby zwykły mleczny wyrób, ale coś je odróżnia, jeden smaczek, pierwiastek, nuta, która różni czekolady od siebie. Jako następny odkleiłam karmel, lepki, gęsty, ale tak jak podejrzewałam miękki, bardzo słodki, trochę zabrakło mu typowej karmelowej nuty, ma jednak w sobie to coś co czyni go pysznym. Zauroczyłam się, "kropkę nad i" postawiła konsystencja, jednak pod koniec, gdy już znikał z języka pojawiła się nuta czegoś innego, jakby gorzkość wymieszana ze szczyptą alkoholowej nuty, nie wiem. Do końca został mi już tylko nugat, to w nim ma tkwić dodatkowa, czekoladowa dawka, czy rzeczywiście? 
Gumowo - piankowy, nie jest za słodki, tylko gdzie kakao? W tle czekoladowy, Puchatkowy, ale na pewno nie typowo kakaowy. Świadczyć o tym może Milky Way, który przyszedł mi na myśl podczas jedzenia. 


Wgryzłam się w całość, mocno ciągnącą, gładką i błogo rozpływającą się, mleczną, a także okropnie słodką, czekoladową, co pochodziło głównie od otoczki, oraz karmelowo - nugatową. 
Zza mleczności wyłania się miękki nugat, po nim do głosu dochodzi ciemno złoty twór. Rozpuszcza się szybko i przyjemnie, karmel, który zmiękł pod wpływem ciepła owinął wokół siebie dwa pozostałe, zmieszane elementy. Z mleczno czekoladowej otoczki ciągną się palący cukier, koniec końców było za słodko, lecz także całkiem mocno czekoladowo, a konsystencja mnie osobiście zachwyciła. 
I choć cukier w różnej postaci występuje "jedynie" dwa razy to jednak zajmuje on zaszczytne pierwsze, jak i drugie składowe miejsce, to czuć, zdecydowanie. 


Ocena: 4,7/6
Cena: -
Gdzie Kupiłam: Biedronka
Kaloryczność: 452/100g
228 kcal w batonie

czwartek, 10 marca 2016

Mondelez, Cadbury Curlywurly

Znów nie mam na czasu, nic nie robię, a sam ucieka mi przez palce.. No nic, zapraszam do czytania, bo ostatnio na takie paplanie to tylko wasz czas marnuję :D


Kolejny z batoników(?) od C, kolejny sprzedawany w zbiorczym opakowaniu. Czasem ma to swoje plusy, jak mi coś posmakuje to mam wymówkę, że muszę zjeść ich aż (na przykład) 6, gorzej jak jest przeciwnie i szukam tylko kogoś, kto przyjmie niesmaczny podarunek. Tutaj podoba mi się już na starcie, opakowanie "ozdobione" zostało jedynie napisem, gruba czcionka, kolory i jest naprawdę ładnie. Oddzielnie zapakowane paski są wąskie i cienkie, kryją w sobie słodkie warkoczyki, pierwszy raz spotykam się z taką formą słodyczy i muszę przyznać, wygląda ciekawie. Znad jednego z nich uniósł się zapach słodki i bardzo mleczny, królowała znana nam już czekolada Cadbury. Pokrywa ona wyrób bardzo cienko i nie daje się oddzielić, w smaku, od tej tabliczkowej, nie różni się wcale. Bardzo słodka, równie mleczna, nie posiada nawet cienia kakao, jednak nadal, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest pyszna. 
Nóż spotyka się z lekkim tylko naporem, przechodzi gładko i łatwo. Karmel ciągnie się i rozciąga, przez to czekolada jakby się marszczy, sypie, odpada na wszystkie strony, przez to wygląda wyjątkowo brzydko, jak skóra na starym żółwiu. Przynajmniej mogliśmy spróbować otoczki, wystarczy tylko zebrać trochę, z kilku tysięcy okruszków, no nie, to mi się nie podoba. 


Karmel, który odgrywa główną rolę okazał się gęsty, zwarty, twardawy, jednak wciąż posiada pewną miękkość, od razu oblepia i włazi w zęby. Jest gładki, nie tak żujkowy, zapewne dlatego, ze znacznie cieńszy od zmory w postaci Marsowych kulek, a co ze smakiem, w końcu on jest tu najważniejszy. W tej kwestii na pewno jest lepiej, mocno słodko - jak na karmel przystało, przy tym nie piekielnie. Przyjemny, śmietankowy, w pewnej chwili chciałam nawet powiedzieć palony, jednak ta myśl uciekła mi z głowy tak szybko, jak się pojawiła. Czekolada na początku nadaje delikatności, muska mlecznością i znika szybko, zostawia odsłania karmel, z którym chwilę się pobawimy. Mięknie pod wpływem ciepła, oblepia zęby, na szczęście nie jest to jakoś strasznie męczące. Jak już zaczyna się rozpływać robi się naprawdę dobrze, szkoda tylko, ze dopiero po jakimś czasie. Pod koniec jedzenia trochę zaczyna przypominać toffi, słodkie, śmietankowe, lecz zaraz znów karmelowe. Zewnętrze stanowi jedynie krótki podkład, karmel długo raczy nas swoim smakiem, a zarazem nie męczy, nie miałam dość po jednym gryzie. 
Ciągnąco - mordoklejkowaty, ale można się postarać i normalnie działać zębami, ja nie jestem fanką takiej konsystencji, ale jeśli ktoś lubi mordoklejki to powinien być zadowolony. 
Ach, no i osoby na diecie, tylko 118 kalorii, a zabawy co niemiara :D


 Ocena: 4/6
Kaloryczność: 455/100g
  118 kcal w sztuce

wtorek, 8 grudnia 2015

Mondelez, Cadbury Double Decker

Tam tarram, tam tarram, znów zaspałam, w dupie wszystko mam...
To było pierwsze co przyszło mi na myśl o wstępie.. Widzicie, dla was nawet rymuje :D Zamiast mieć luz i nastrajać się na święta, mamy nawał lekcji, sprawdziany, projekt, plakat. Wszystko trzeba ogarnąć, a mi zwyczajnie się nie chcę. Wracam do domu z nastawieniem - tyle nauki, cały dzień spędzę przy książkach, nauczę się, poprawię oceny. A wychodzi tak, że nie robię kompletnie nic. To się przepisze, tego nauczę się w szkole, to jest w miarę łatwe, może jakoś pójdzie, tamto się ściągnie.. MASAKRA! Sama siebie nie poznaję, w tamtym roku też się nie uczyłam, ale większość zapamiętywałam z lekcji, na koniec roku miałam pasek, a teraz modlę się aby nie mieć 2/3 z angielskiego!?! 
Jednak pamiętajcie - środa tygodnia połowa. Środa minie, tydzień zginie. Jak dobrze, że już jutro, bo mam szczerą i ogromną nadzieję, że po przerwie świątecznej coś się u mnie zmieni (a do niej, przypominam jakby ktoś zapomniał :D zostały dwa tygodnie :D) Mam nadzieję, że po sporo ponad roku będzie to przełom w moim nastoletnim życiu. Coś w końcu musi się zdarzyć, coś musi na to wpłynąć, coś musi się zmienić. Kiedyś musi być dobrze. :D 
Tymczasem zapraszam was do krótkiej lektury. Dziś o kolejnym produkcie angielskiego bliźniaka Milki, na pewno wiecie o czym mówię, przecież wcale nie ma tego w nazwie wpisu :D


Zacznę od tego, że wolę opakowania w fiolecie :D Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma można troszkę ponarzekać :D Kolorystycznie podzielone na pół, bez żadnych elementów zdobnych, duży gigantyczny napis, z tyłu wartości odżywcze i skład, nie ma co więcej mówić - trzeba otworzyć. 
Jak widzicie na obrazku poniżej - źle zniósł upały i podróż, ale mimo to wnioskuję, że przedtem był ładny. Gruby, solidny baton, z wierzchu ozdobiony był paskami/stróżkami z czekolady (na czekoladzie :). Pachnie on mocno kawowo - czekoladowo, co więc mamy w środku? 
Dwie, mniej więcej równe warstwy - pianki o barwie rozrobionego z dużą ilością mleka, słodkiego kakao i chrupek w czekoladzie. Otacza je jeszcze warstwa czekolady - najgrubsza na górze, najcieńsza zaś na spodzie. Pewnie teraz stukacie się w głowę - przecież na spodzie jest najwięcej "tabliczkowego tworu".
Już wyjaśniam.


Czekolada z wierzchu rozpuszcza się szybko, gładko i tłustawo. Słodko, ale bardziej kakaowo od tej znajdującej się we wcześniej próbowanych przeze mnie produktach. O ile w ogóle można nazwać to "kakao". Raczej fajna nuta granulatu/proszku dla dzieci. Cienka warstwa z łatwością odchodzi od spodniej części, ale nie tylko, cały baton bez trudu można podzielić na trzy elementy, dla mnie to plus - łatwiej wszystko spróbować, a jednocześnie nie rozpada się na kawałki. 
Pianka okazuje się "śliska", zwarta i gumowa, nie napowietrzona i dość mało piankowa :D Trochę się ciągnie, trochę żuje, nieco przykleja do zębów, niby same minusy, a w efekcie taka zła nie jest. Na początku przychodzi słodycz, zaraz po tym potwierdza się zapach. Kawowy smak przychodzi po chwili lecz nie opuszcza nas już nawet na sekundę. Nie liczcie na kopa Espresso, raczej na słodzoną kawę ze sporą ilością mleka. Przez chwilę myślałam o Cappuccino lecz myśli szybo uciekły, a pierwsze stwierdzenie okazało się najtrafniejszym


Na koniec zostawiłam, nie tylko sobie, ale i wam, chrupki w czekoladzie. Myślałam, że nie będzie o czym pisać, bo to tylko otoczka z napompowanymi zbożami(?). Położyłam kawałek na języku, za nic nie chciał się rozpuszczać. Wkroczyłam z ostrymi działaniami, zęby poradziły sobie bez problemu. Cześć ta jest mocno chrupiąca, dzięki kuleczkom - nieco lżejsza, niestety - bez smaku. Chrupki ani nie są słone, ani słodkie, wiecie - takie zwykłe zbożowe. Natomiast sklejająca je masa totalnie bez smaku, plastikowa i psuje efekt. 
Mimo to całość mi się podoba, wgryzanie się w kompletnie inne struktury,  z jednej strony miękka guma, z drugiej gruba, chrupiąca część. Nie jest to za słodkie, ale mało słodkim w żadnym wypadku nazwać nie mogę. Największym zaskoczeniem była końcowa, mocna kawowość, która mieszała się z mlecznością czekolady i tworzyła nawet niezłą kompozycję. 
Miał być nugat, jak dla mnie obok nugatu to nie stało, do tego o kawie nie ma nawet mowy, a ja dam sobie głowę uciąć, że czułam ją tam wyraźnie. 
Duży baton dla "śmiertelników" może okazać się słodki, choć nadal twierdzę, że nie przesłodzi. Ogółem jest nieźle, ale nie najlepiej, czegoś mi brakuje, sami oceńcie czy wam coś takiego pasuje i spróbujecie jeśli będzie taka okazja, chętnie wysłucham opinii. :D 


Ocena: 4/6
Kaloryczność: 460/100g
      250 kcal w batonie

Ostatnio brakuje u mnie produktów z efektem WOW, zasługujących na maksimum, o wyróżnieniu nawet nie wspominam, może to znak aby otworzyć jedną z dwóch posiadanych, zimowych Ritterek? (i tak tego nie zrobię haha :D) (em - raczej to znak aby kupić Zottera :D) A poszukiwania niebieskiej dalej z marnym rezultatem, wiecie może czy jest gdzieś, wykluczając Carrefour i  sklepy z niemiecką żywnością?

poniedziałek, 23 listopada 2015

Nestle, Toffee Crisp bitesize

Poniedziałek miną zaskakująco szybko. Na szczęście. 
Wiecie co? Zawsze po nagłym przypływie weny dopada mnie kryzys, zaćmienie, cisza, pustka. Nie wiem dlaczego. Wcześniej miałam głowę pełną pomysłów, a teraz? Nie zwalę tego na pogodę, depresje czy inne takie. Bardziej chodzi mi o taki "tumiwisizm" - jak to pięknie nazwała moja pani od polskiego. Nie mówię tu o blogu, nie to, że nie  chce mi się pisać. Nie obchodzi mnie to czy mam odrobione lekcje, czy jestem nauczona. Nie obchodzi mnie już to co jem. Dopiero po sprawie dochodzi do mnie co za tym idzie. Rozumiem, że nie tak powinno być. To wszystko przekłada się na mój humor, na natchnienie, chęć. 
W szkole wszystko jest okej, uśmiech nie schodzi mi z twarzy, ale kiedy siadam na łóżku zdaję sobie sprawę z tego, iż nic nie ma sensu, to co robię go nie ma!

Widzicie, miało być mniej prywaty, coś mi nie wychodzi. :)


Ajajaj, jak tu zacząć. Może po prostu od początku. Naprawdę solidny plastik, w oczo - dajnej barwie pomarańczy. Zawartość w rządku, giga napis, wszystko wyraźne i czytelne. 
Otworzyłam - paczka jak zwykle wypełniona do połowy (huhu co za optymista :D) Dwanaście małych prostokątów, z wierzchu pofalowanych, z lekkim nalotem. Nie spodziewałam się wizualnych zachwytów, takich też nie dostałam. Słodycz jeszcze przed spróbowaniem miał u mnie lepiej, coś chrupiącego, karmel tudzież toffi, czekolada - żyć nie umierać. Ciekawe czy to wykorzysta? :)
Zacznijmy od wierzchu, jest nim cienka warstwa czekolady, którą bardzo trudno oddzielić, trzeba zgryzać, zdrapywać, nie ma mowy o odchodzeniu. Mocno słodka (nie cukrowa), gładka i mleczna, nie jakoś głęboko, szybko się rozpuszcza lecz błotka nie robi, znika. Nie jest wyrobem wykwintnym, a typowym ze średniej półki cenowej. 


Na spodzie znajduje się warstwa chrupek, nie samych, zlepionych kremem.
Kuleczki są jasne, lekkie, delikatne, mocno chrupiące i napowietrzone. Nie wzbudzały żadnych wątpliwości, mogłyby być definicją "chrupek", za to brązowa, zlepiająca je masa.. Mniej słodka niż otoczka, mocniej wyczuwalna jest "czekoladowa goryczka", za to czuć, że jest to wyrób tanioczekoladowy - czekoladopodobny. Psuło to efekt chrupkości. Jednak na spodniej warstwie znajduje się jeszcze toffi, a nawet karmel. Gęsty, trochę twardawy, pod wpływem ciepła szybko mięknie, trochę przykleja się do zębów. Słodki, lekko ciągnący, pomiędzy toffi, a właśnie karmelem. Bardzo dobry. 


Ogólnie całość jest okej, nie przesłodzona, mocno czekoladowa, do tego mocno chrupiąca. Szkoda bo karmelowe toffi :D gubi po drodze smak i czuć jedynie konsystencję. Niezła słodka przekąska na dwa gryzy. Gdyby nie "klej do chrupek" smakowałoby mi bardziej. 


 Ocena: 4/6
Kaloryczność: 514/100g
 100 kcal w 2 mini batonikach

poniedziałek, 16 listopada 2015

Mondelez, Milka & Oreo

"Nie kupię, to tylko pomniejszona Milka Oreo" - pamiętacie moje słowa? Domyślam się, że nie. Ale pisałam tak pod każdą notką tego batona. Zapierałam się rękami i nogami, odpychałam go od siebie długo. Ale znacie taką wewnętrzną potrzebę zakupu. Często nawet niepodświadomą. 
Przeszłam raz, minęłam drugi, spotykałam w coraz to większej ilości sklepów, aż w końcu uległam, wrzuciłam do koszyka i już spokojna poszłam dalej. Wróciłam do domu i znów wrzuciłam, tym razem do pudła, teraz niech czeka. Oczywiście małe sprostowanie, nie wiem jak wy, ale ja staram się w miarę możliwości je tam (w pudełku) układać, cięższe na dół, lżejsze, kruchsze, mniejsze na górę, obok siebie, jeden na drugim, tak aby się nie pogniotły. 

Ach Milka, Milka, ja ją uwielbiam, wy wręcz przeciwnie. Jak pogodzić te dwa światy? Może połączyć z popularnymi ciastkami, może dodać więcej ciastka, hm, no to może jednak zmniejszyć rozmiar. Spróbowałam wszystkich opcji, która w moich oczach wypadła najlepiej? 
Fioletowe, z domieszką niebieskiego, opakowanie, przedstawia wnętrze, informuje o dodatku, czego chcieć więcej? Siedem cząstek a'la bąble, nie chcę narzekać, ale wolałabym podział na tradycyjne kostki. Jednak... zapach jaki dotarł do mego nosa to zrekompensował. Mleczność wymieszana ze słodyczą, za nimi stoi mała domieszka kakao, nie sypkiego i gorzkiego, a takiego już przetworzonego, w czymś, w czekoladzie. 


Przekrój także prezentuje się obiecująco. Ogrom nadzienia, w nim jeszcze więcej ciastek, przynajmniej raz grafika nie kłamie, albo może, w sumie jest ich więcej :D Najistotniejszą rolę odgrywa smak, jak więc z nim? Warstwa zewnętrzna nie jest tak cienka, jakby się mogło wydawać, najgrubsza u góry, mocno trzyma się kremu, jest wręcz przylepiona. Jak to Milka - słodka, bardzo mleczna, zna każdy? zna większość? Jakby co, odsyłam do poprzednich, fioletowych wpisów, których u mnie jest sporo. Biała masa jest jeszcze mleczniejsza (nie ma takiego słowa, ale csi, u mnie będzie xD), miękka, gładka i tłusta, wyprzedzam obawy - nie chamsko margarynowa. Ona także jest słodka, nie zabójczo, ale jednak. Rozpływa się i zostawia na języku grupkę/kupkę/garstkę, może po prostu zostawia ciastka. Szorstkie - nie kaleczące, chrupiące, pokaźnej wielkości, gorzkawo - kakaowe - Oreo - tak jak obiecali (:D), na szczęście bez kremu. O zgrozo, wyobraźcie sobie, jakby był on zamiast obecnego, tragedia! :D


Całość wypadła bardzo słodko, czekolada, krem, który przypomina mi Kinderkowy, dwa elementy, choć oddzielnie nie przesadzone, w połączeniu naprawdę mocno słodkie. Ale wiecie co? Także bardzo dobre.
Otoczka konsystencją przypomina środek, rozpływają się, łączą, trudno rozpoznać co jest co, tworzą jedność, robią błotko, aksamitne, tłuste błotko. Nie zapominajmy o ciemnych cząstkach, jakże istotnych w produkcie, urozmaicają, nadają charakteru, przynajmniej próbowały złagodzić słodycz. 
Więcej herbatników, więcej słodyczy, znaczy lepiej? U mnie na równi ze 100 gramówką, wersji XL na blogu jeszcze nie było, ale kiedyś zagości, wtedy wszystko się rozstrzygnie ;) 


Ocena: 5/6
Cena: 1,49
Gdzie Kupiłam: Żabka
Kaloryczność: 550/100g
     225 kcal w batonie

poniedziałek, 9 listopada 2015

Mars, Twix White

Hej hej, nie było mnie od piątku, ale stało się to o czym mówiłam ostatnio - ładowarka padła całkowicie, a zamówiona doszła dopiero dziś. W weekend radziłam sobie z telefonem, ale nie chciało mi się stukać w ekran całego wpisu - chyba rozumiecie, odpoczęliście trochę ode mnie, a i ja zrobiłam sobie wolne :D


Miał być edycją limitowaną, a chyba się zadomowił i zostaje na stałe. Kupiłam go jakoś pod koniec wakacji/na początku roku szkolnego, było to długo po "premierze", produkt do tej pory gości na polskich półkach, nie ma więc obaw o to, że ewentualnie narobię wam ochoty, a obiektu nie będzie. Możliwym jest w ogóle abyście o nim nie słyszeli? był już raczej na każdym blogu z recenzjami, ten mój zapłon xD 
Do rzeczy.. Opakowanie i od razu pozytywne odczucia, jest ładne, biel i złoto przyciągają i sprawiają wrażenie czegoś lepszego, podoba mi się o wiele bardziej niż klasyka. Może być lepiej?



 Otworzyłam, w środku standardowo siedzą dwa paluszki, białe - jak sugeruje opakowanie, jednak nie pachną one praktycznie niczym.  Przekrój prezentuje się apetycznie i zachęcająco, czekolada tworząca z wierzchu fale, jest (jak na te gabaryty) całkiem solidna. Ze smakiem już gorzej, zabrzmi to co najmniej śmiesznie, ale jakby biała czekolada zgubiła się w czekoladzie, jest bardzo delikatna w smaku. Tłustawa, mocno słodka, gładka i śmietankowa lecz jak mówiłam - mało wyrazista. Plus to czy minus? Zależy jak na to spojrzeć..
Na górze mamy karmel, znany i wam i mi. Gęsty, taki zwarty, ciągnący, słodki i gładki, po prostu lepiej niż smaczny. Łatwo odchodzi od ciastka, łączy się z czekoladą i rozpuszcza, interesująco.. Spód dla równowagi nie męczy "białą śmiercią", kruchy i suchy, dobrze wypieczony, za twix'sem(?) nie przepadam, ale ciastko zawsze było moim ulubionym elementem.


Wypiek spełnia swoją rolę i łagodzi słodycz. Zapomniałabym, między nim a złocisto - pomarańczowym tworem znajduje się cienka strużka mlecznej czekolady, nie wnosi ona nic do całości, zapewne wpływa na łatwość oddzielania warstw, jest niewyczuwalna, jakby zaplątała się z pierwowzoru.
Opinia końcowa? Werdykt? No więc tak. Po pierwsze, najważniejsze - wygrywa ze zwykłym, jak i Cappuccino. Po drugie - dobre ciastko i karmel w połączeniu są jeszcze lepsze, słabo wyczuwalna otoczka przygrywa im i dodaje słodkości. 
Raczej do niego nie wrócę, jeśli miałabym wybierać, padłby na przedstawianą dziś "edycję limitowaną".


Ocena: 5/6
Cena: około 1,50
Gdzie kupiłam: Żabka
Kaloryczność: 503/100g
      116 kcal w paluszku

niedziela, 25 października 2015

Nestle, KitKat Chunky Peanut Butter

Masło orzechowe to dla mnie znak zapytania, ma ogromne rzesze fanów, znane na całym świecie, do nas przywędrowało nie tak dawno. Pierwsze zrobiłam w domu - nie smakowało mi, no ale jak, podobno jest takie pyszne, nie poddałam się i kupiłam następne - znów fuj, potem kolejne i kolejny niewypał, widocznie nie jest dla mnie pomyślałam i wykorzystywałam po łyżce blendując z bananem. Słynne Reese's nadal mnie kusiło, padło na batona, który okazał się smaczny, babeczki więc również zakupiłam, lecz czekają na swoją kolej, odkrywałam dalej próbując Oreo i Lion'a, który z masłem orzechowym miał mało wspólnego, ciastka zresztą też. Jak więc będzie z KitKat'em, jego zdjęcia często widuje na instagramie, zachwalany jest na różnych stronach i blogach, może zachęci mnie do zakupu kolejnego słoika? 


Od batonów miałam sporą przerwę, właściwie to nadal mam bo bardzo rzadko po nie sięgam, w sumie nie wiem dlaczego, ulubieńca nie wskażę, ale powiem, że KitKat'y uwielbiam, w wersji pieczonej  tak samo jak Lion'y - koniecznie spróbujcie. 
Z opakowania wyjęłam pięknie pachnący, tradycyjnie podzielony na trzy części, każda oczywiście z logo, bloczek jasnej barwy. Czekolady jak zwykle dużo było na końcach, na jej zbyt małą ilość narzekać nie można, nie ma mowy o prześwitach. Jest ona mleczna, bardzo słodka i taka aksamitna, szybko się rozpuszcza. 


Wafelków mamy mniej, lekkich, chrupkich i wypieczonych, jednym słowem dobrych. Krem, który je przekładał już nie do końca, zbity, słodki, kakaowy, a za razem nijaki, tłustawy, trochę sztuczny, nie pasuje mi, jest go też mało, nie odgrywa więc żadnej roli i to jego ogromny plus. 
Na koniec zostawiłam masło orzechowe, sporo go, ale pokaźną ilością tego nie nazwę. Gęste, tłuste i gładkie, zakleja, oblepia zęby - czyli jak powinno. Słone, jak dla mnie mogłoby być bardziej orzechowe. Pomyślicie teraz, że nie odebrałam go za dobrze. Otóż nie.. 


Całość jest naprawdę smaczna. Słodka, chrupiąca, po części miękka, a delikatna słoność wciąż jest wyczuwalna. Nie będzie jednak moim ulubionym, muszę sprawdzić jak zachowuje się po obróbce termicznej, pewnie kiedyś do niego wrócę. Fanom masła orzechowego polecam, choć mogą mieć żale, że jest go za mało. 

Ocena: 5/6
Cena: 1,55
Gdzie Kupiłam: Tesco
Kaloryczność: 537/100g
    226 kcal w batonie

piątek, 28 sierpnia 2015

Mars, Twix Cappuccino

Też tak czasem macie, że budzicie się rano i macie kompletną pustkę w głowie? jak tylko otworzyłam oczy, wiedziałam, że to nie będzie "mój dzień", nie stworzę niczego ciekawego, nic zero, kompletna czarna dziura. Ale wierzcie mi, wcale nie chcę się wymigać czym coś w tym stylu, jedyne o czy teraz myślę to Ritterka leżąca w moim koszyku (po którą zaraz zresztą śmigam) i kot, kurcze czego mam przed oczami kota? Nigdy go nie miałam, ani nawet nie lubiłam... Boże moja psycha mnie zadziwia xD


Miała go już chyba każda z was. Ja jakoś specjalnie nie szukałam i nie ubolewałam nad tym, że spotykam się z nim dopiero teraz, nie powiem też, że był mi zupełnie obojętny. 
Baton ma estetyczne opakowanie, złoto-biel-czerwień ładnie się ze sobą komponują i tworząc coś miłego dla oka. 


Otrzymujemy standardowe, dwa paluszki ( swoją drogą myślałam, że są większe ;)). Przyjemny kawowy aromat mieszał się z czekoladowym zapachem. Przypomniało mi to Cappuccino z saszetki, które za dzieciaka robiła mi mama. Bohater składa się z trzech warstw, wizualnie niczym nie różniących się od klasyka. Czekolada charakterystyczna dla wyrobów firmy Mars, warstwa cienka, słodka, mleczna i gładka. Grube ciastko również pozostało bez zmian, jasne, nie słodkie, suche i kruche, jak wszyscy pewnie wiedzą smaczne. Na nim znajdował się "punkt kulminacyjny" - karmel. Miękki, gładki, ciągnący i oczywiście słodko - maślany. To w nim tkwi tajemnica produktu. Ma on smak "napoju bogów", a raczej słodkiego, sypkiego Cappuccino z torebki, co wcale nie znaczy, że niedobrego. Jest mocno wyczuwalne i nadaje ciekawego smaku. 


Szkoda tylko, że gdy jemy całość ten smak gdzieś ginie, staje się mniej wyczuwalny, nie zmienia to jednak faktu, że limitka udana.
Połączenie miękkiego/ciągnącego, z czymś chrupiącym jest z tych, które uwielbiam ;)

Ocena: 9
Cena: 0,98 
Gdzie kupiłam: miejscowy spożywczy
Kaloryczność: 494/100g
                      114 kcal - paluszek

środa, 19 sierpnia 2015

Crispinada

Tylko dzieci nie potrafią jeździć na rowerze? Otóż nie. Ostatnio ja prawie codziennie wskakuję na rower, co więc mogłoby być nie tak? Sama jeszcze trzy dni temu zadawałabym sobie to pytanie. Chcecie czy nie (przecież i tak już na pisałam ;)) przedstawię wam dwie sytuacje. Niedziela-wracam do domu, jestem już na mojej ulicy, praktycznie pod domem, naprzeciwko mnie jedzie jakiś koleś, no okej, niech jedzie. Pomyślałam więc, że zjadę bliżej trawy (pomińmy fakt, że jechałam po złej stronie), ale co? On też postanowił to uczynić, więc ja zjeżdżam do środka ulicy. I co? On także. Domyślacie się jak jaki był finał? Oczywiście zderzenie. Ten się śmieje i jeszcze mi coś gada, że mogłam sobie felgę zepsuć. Przecież sama bym jej nie zepsuła, no nie ?!
Wtorek-jadę  z mamą, musiałyśmy pokonać kawałek polnej(piaszczystej) drogi. Z górki, w lewo, od razu w prawo i pod górkę. No więc co wy byście zrobili? Zapewne to co ja i zaczęli się rozpędzać. Tylko, przecudowne traktorki we współpracy z wiatrem postanowiły, akurat na samym zakręcie, nie na środku drogi, tylko przy samym brzegu rozkopać zbity piach. No okej, jeździłam tamtędy wiele razy, w sumie wiedziałam jak jest. Ale aż tyle? Serio? Jak się skończyło już pewnie wiecie. Gleba! Twarz na piach, rower na mnie xD I wiecie co? Byłam ubrana na czarno... Ktoś to chyba uknuł nie sądzicie? Nie mogłam przestać się śmiać, zebrałam jednak tyłek, otrzepałam co się dało, i jadę dalej. I co? w środku pola zepsuły mi się przerzutki! Boże, co ja Ci zrobiłam? Na szczęście po chwili udało się i zaskoczyły. Zwycięstwo! Do domu wróciłam cała brudna, z rozwalonym kolanem i oczami mokrymi ze śmiechu. Ot taka historia ;)


Pamiętam, że kiedyś w biedronce już były, potem zniknęły, pojawiły się i teraz już ich nie ma. Wybaczcie,  musicie poczekać, jakoś nie było okazji by wcześniej tu zagościły ;)
Sklejane po pięć sztuk, kruche batoniki możemy kupić w dwóch smakach: z kremem czekoladowym (40%) i ekspandowanymi ziarnami zbóż (4%), oraz z kremem mlecznym (34%) chrupkami kakaowymi (10%) i orzechami laskowymi (2%).


Zacznę od ciastka, w obu jest takie samo, pyszne, mocno wypieczone, kruche, twardsze i mniej maślane niż w M&M Biscuit, lekko słone. Jak dla mnie mogłoby być sprzedawane samo, nawet w wielkich paczkach :)


Na pierwszy ogień poszło to ciekawsze i potencjalnie lepsze. Ogromnie się zawiodłam. Środek (tak jak w drugiej wersji) odchodzi bez problemu, możemy zsunąć go zębami i spróbować oddzielnie. Dodatków jest sporo, chrupki są mocno napowietrzone, nie słodkie, słabo kakaowe, kawałki orzechów mimo iż widoczne, w smaku nie wyczuwalne. Krem jest straszny, gęsty, proszkowy, bardzo mleczny, jak mleko w proszku i potwornie, potwornie słodki. Całość ratuje spód,  dzięki niemu nie jest tak źle, krem jedzony oddzielnie jest fatalny.


Nie pozostało mi nic innego, jak nadzieja, że błędnie wybrałam faworyta i próbowałam dalej.


Z łatwością zdjęłam cały krem i mogłam jeść, producent informuje, że jest w nim 60% czekolady (eh, czyli reszta to tłuszcz i cukier, mniaam). Jest on zbity, lecz nadal miękki, bardzo słodki, wyraźnie czekoladowy, lekko tylko tłusty i mniej proszkowy. Ziarna zbóż (ryż, jęczmień) są chrupiące, nie mają głębszego smaku, ale jest ich dużo więc uciszają słodycz. Ze smakiem zjadłam je oddzielnie, jak i razem. Rdzę tylko uważać, bo ma się ochotę sięgać po następne ;)


Podsumowując: czerwone są pyszne, lepsze niż MM, a niebieskich nie polecam ;)

                                        Mleczny                                                          Czekoladowy
Ocena:                                  5                                                                         9
Kaloryczność:                119/sztuka                                                           116/sztuka
Cena:                                                3,19 opakowanie (5 batoników)
Gdzie kupiłam:                                          Biedronka
Podobał Ci się wpis? Masz odmienne zdanie, a może jakieś rady? Chętnie posłucham wszystkiego i wszystkich z osobna. Będzie mi miło, gdy zostawicie ślad swojej obecności ;)