Pokazywanie postów oznaczonych etykietą masło orzechowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą masło orzechowe. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Magnum, Double Peanut Butter

Nie wiem czy uda mi się znów pisać regularnie jak jeszcze tydzień temu, nie mogę się zmobilizować. Nie chce mi się nawet pisać tego wstępu. Nienawidzę  swojego życia, a wiem, że nie mam prawa ta mówić, niech to już minie. 

Była sobie nie taka mała dziewczynka, która przeglądając instagrama dostawała drgawek na widok wszelkich nowości, głównie na świecie, ale kilka z rodzimego kraju także się znalazło. Oczywiście załamała ręce, że po żadne z nich nie jest jej po drodze i błagała aby zapomnieć..
Jakież było jej zdziwienie kiedy złote "M" błysnęło z lodówki pozornie marnego spożywczaka. Skreślając w pamięci nieudane spotkania z Magnumami, na chwilę zapominając o zasadzie nie kupowania przereklamowanych lodów tejże firmy wyjęła 5 złociszy z kieszeni i czym prędzej powędrowała do domu. 


Tam bliżej mu się przyjrzałam. Opakowanie jak zwykle odznaczało się klasą i elegancją, złote elementy lepiej prezentowałyby się na tle czarnym, lecz brąz również nie jest zły. Wyjęłam z niego nadzianą na patyk, równo oblaną i mniejszą niż zwykle (nie podoba mi się to) bryłkę. W przekroju podziwiać możemy cztery warstwy. Czekolada z zewnątrz była gruba, chroniła warstwę "sosu z masła orzechowego"(15%), odseparowany był on od lodów jeszcze cienką skorupką czekoladową, te zaś zajmowały najwięcej miejsca i oddzielały się bezproblemowo. Całość na początku nie pachnie, dopiero po dłuższej chwili czuć czekoladę i daleko daleko szczyptę solonego masła orzechowego. Masa lodowa szybko się rozpuszcza, sos z PB również, natomiast otoczka przeciwnie - chrupie pod zębami. Skrywa ona szarawy sos, tylko skrywa? Haha, chroni je jak samotna mama jedynaka, nie chce wypuścić. Jest on słaby i ledwie wyczuwalny, otoczka króluje. Coraz czuć nutę, lecz delikatnie, pobawiłam się więc i coś udało mi się wyskrobać. Z przykrością, choć się tego spodziewałam, stwierdzam, iż masłem nie jest to zupełnie, sosem również, chyba, że mnie oświecicie bo ja pod pojęciem "sos z masła orzechowego" rozumiem PB podgrzane w mikrofalówce, po prostu rozpuszczone. To tutaj jest przede wszystkim słodkie, następnie bardzo mało orzechowe, tłustawe, później dopiero odrobinę słonawe, tylko gdzie arachidy?!


Nie ma co rozpamiętywać porażek, wzięłam się za lody. Kremowe i gładkie jednak trochę zbyt wodniste, trochę także bezsmakowe. Słodkie, lecz nie za bardzo, ani śmietankowe, ani waniliowe, odrobinę mleczne i tyle. Czekolada w M zawsze była najlepszym elementem, tutaj też daje radę, tłusta, kakaowa, przy tym słodka, rozpływa się szybko, gładko i smacznie. 
Lody jako całokształt są słodkie, częściowo chrupiące i smaczne, szkoda tylko, że bez wyrazu, nigdy nie powiedziałabym, iż mam do czynienia z masłem orzechowym. 
Jestem uprzedzona do Magnumów, ale nie bez powodu, jedyne co mi tu pasowało to czekolada, była bez zarzutów, reszta to zawód i porażka producenta, szkoda kasy jednym słowem. 
Otoczka chrupnęła i pękła, zrobiło się smacznie, po chwili zbyt wodniście rozlały się lody, wsad (mogę go tak nazwać?) masło-orzechowy(?) wypłynął, musnął język nie dając smaku, w kilku gryzach nawet go nie zauważyłam. 
Zmrożona masa miała być o smaku masła orzechowego, ale czego się spodziewać skoro na dwa elementy o tym smaku przypadało łącznie 4% orzechów ziemnych. 


Ocena: 3/6
Cena: 4,99
Gdzie kupiłam: miejscowy spożywczy
Kaloryczność: 336/100g
278/100ml
245 kcal w lodzie

poniedziałek, 14 marca 2016

Gelatelli, Master of Taste Pretty Peanut Butter

Co to się ze mną dzieje... Nawet na matmie nie mam weny, nawet na matmie nie mam o czym pisać! 
Ja nie wierzę, to zwyczajnie nie możliwe! 
Ale jutro jedziemy do teatru, pewnie, ba na pewno mnie coś wkurzy, zdenerwuje, coś wzbudzi moją krytykę, bądź zainteresowanie, powinnam mieć o czym się wygadać. 
Ach pewnie jaka sztuka zapytacie? Otóż pani od polskiego postanowiła zabrać nas na Małego Księcia, nie powiem, to chyba najlepsza z lektur, jakie czytałam (żebym ja jeszcze je czytała :D)


W końcu je zdobyłam, nie mogły długo czekać, otworzyłam więc już dziś, wrażeniami postanowiłam podzielić się tego samego dnia, a nóż ktoś z was jeszcze ich nie próbował, może przekonam go i jutro pobiegnie do sklepu, odkryje swoją miłość, będzie czekał, aż pojawi się kolejny raz i nie opuści pudełeczka z masło orzechową (?), lodową dobrocią, dopóki nie znajdzie nowszego, lepszego modelu? 
Pomijając ich pochlebne opinie zalewające mnie i internety z każdej strony, pomijając smaki, które już z nazwy wróżą smaczne doznania, do zakupu przyciąga także opakowanie. Iście amerykańskie, kolorowe, do tego szczypta humoru i ja, mimo, iż wolę ciemne, stonowane, jestem kupiona. Nie zwlekałam długo, folia ochronna wylądowała w koszu, średniej wielkości pudełko wypełnione było po brzegi. Jasno karmelowa(?!) masa nakropiona została większymi, jak i mniejszymi kawałkami czekolady, a także kilkoma złocisto brązowymi. Zanim sięgnęłam po łyżeczkę lody wylądowały przed moim nosem, pachną typowym, pysznym masłem orzechowym, delikatnie słono, jednak przez mocne zmrożenie nie jest to silne. Narzędzie zbrodni wylądowało w tafli, okazała się twarda, lecz nie skamieniała, początkowo z lekkim trudem nabrałam produkt. Im dalej się zagłębiałam tym większe skarby wydobywałam, jednak o tym za chwilę. 


Zmrożony twór okazał się śmietankowy, gęsty, mocno słodki, jednak na razie miał mało smaku, postanowiłam więc wziąć się za dodatki. Wyjęłam pierwszy, ogromny, ciemny kawałek, naprawdę duży, a takich (jak na drugiej łyżeczce) było znacznie więcej. Pozornie twardy, lecz zębom ulega szybko i łatwo, daje o sobie znać czekolada, niezaprzeczalnie mleczna, słodka, przez zimno pozbawiona głębi, jednak nadal przyjemna, z jej środka wydobywa się masło orzechowe, zwarte, ale na języku rozpływa się rzadziej od lodowej otoczki,wyraźnie fistaszkowe, a także lekko słone. Grzebałam, jakkolwiek głupio to brzmi, dalej, trafiłam na zastygłą, sporą grudkę samego kremu, w smaku była ona identyczna, aczkolwiek bardziej zmrożona, lekko krucha, pod wpływem ciepła jamy ustnej znów robiła się gęsta i tłusto fistaszkowa. Mimo wielkości dodatków były one dobrze połączone z resztą, przez to trudno jest ją zdrapać, więc wybaczcie jeśli zdjęcia nie są idealne, ale tyle się trudziłam, że w końcu lody same zaczęły spływać z kawałków :D
Chrupkich, po chwili rozpływających się elementów jest na tyle dużo, że zapomniałam o samej masie lodowej, którą zostawiłam na koniec aby zmiękła. 


Wciąż była gęsta, zwarta i ciężka, delikatnie proszkowa, jednak wydała mi się bardziej mleczna niż kremowa (chodzi o śmietankę kremówkę), pojawiły się także większe plusy, wyłoniła się delikatnie słona nuta, przed nią stały fistaszki, lekko goryczkowate, w smaku mocne, lecz przy tym trochę przyćmione. 
Delikatna, kremowa jeśli chodzi o konsystencję, z charakterkiem jeśli mówimy o smaku, mimo to nie wybija się na przód, jakby pole do popisu zostawiała elementom dodatkowym w postaci pokrojonych babeczek a'la Reese's, oraz bryłkom zastygłego masła arachidowego. 
Łyżka wpakowana do ust zawierająca wszystko to co mamy w pudełku początkowo kilka razy, lekko chrupie, następnie rozlewa się na języku gęsto kremowo, delikatnie proszkowo, kubki smakowe raczy wysoką, lecz nieprzesadzoną słodyczą, następne do głosu dochodzą orzechy, których smak podkręca mała szczypta soli. Masło orzechowe dodaje plus orzechowej całości, dostarcza za razem odrobinkę białej śmierci (nie mówię o cukrze ;)), czekolada natomiast podkręca mleczny odbiór całości. 
Pozytywnie zaskoczyły mnie duże kawałki mlecznych babeczek, do tego zastygłe masło orzechowe, a to wszystko w genialnej ilości, niestety trochę zawiodła masa lodowa, mogłaby być mniej słodka, a bardziej fistaszkowa, nie obraziłabym się także na większą szczyptę soli. 
Na końcu wyłoniłam także orzechy, nieco się zgubiły, ale nie pominę ich, małe kawałeczki plątały się między zębami, wydaje mi się, że wcześniej zostały podprażone, na marne, gdyż złapały wilgoć. 
Ogólnie smacznie, wiedziałam co jem, zęby były zadowolone, jednak słodycz momentami zbytnio chciała wysunąć się na prowadzenie. 
Raczej nie szalałabym z nimi tak jak inni, kiedyś kupię ponownie, ale nie cały czas, nie dużo. 


 Ocena: 5/6
Cena: 9.99
Gdzie kupiłam: Lidl
Kaloryczność: 277/100g



poniedziałek, 7 marca 2016

Wawel, Peanut Butter

Nie mam pojęcia jakim cudem dziś piszę, co ja gadam, cudem będzie jak skończę przed 23, chyba pierwszy aż taki wyścig z czasem. Mam tylko nadzieję, że reszta tygodnia będzie wyglądała lepiej, wróciłam chwilę przed 18, obiad, a właściwie to pierwszy posiłek tego dnia, ale nie miałam na nic ochoty, no więc zrobiło się w pół do 19, pomogłam mamie z telefonem, nawet nie poćwiczyłam, później trzeba było się ogarnąć i co? Nie zgadniecie o czym zapomniałam. Nawet nie zajrzałam do lekcji, a jak się okazało mam sprawdzian, kartkówkę i muszę odpowiedzieć z techniki, cóż, ja nie dam rady? :D 
Rach ciach i przechodzimy do czekolady, bo robi się coraz później, a na komentarze pod poprzednim postem odpiszę jutro ;)


Broniłam się przed tą czekoladą jak nie wiem, pisałam, ze nie chcę próbować, że nie spróbuję, ale po pewnym czasie, gdy to przemyślałam, kilkaset razy przespałam się z tą myślą, dojrzałam do niej, postanowiłam, że muszę spróbować, zobaczyć na własnej skórze jak spisał się jedyny polski producent, który pokusił się o produkt wypełniony masłem orzechowym. Zniknęła ze sklepów, nie dosłownie, bo na sąsiednie blogi znów wpadała, ale u mnie słuch po niej zaginą, Kaufland, Carrefour, Tesco, Alma, a także inne mniejsze sklepiki nie miały akurat tej jednej tabliczki. Doszło do mnie, iż ma być w Biedronce, czekałam, zaglądałam, nic, w końcu zapolowałam w innej miejscowości, nie wiedzieć czemu złapałam od razu dwie, nigdy tego nie robiłam, nigdy nie kupowałam niesprawdzonej czekolady, ciastek czy innego produktu podwójnie. No nic, jeszcze nie o to mi chodzi, zjadłam, zapisałam wrażenia, drugą tabliczkę na razie włożyłam do pudła, a za kilka dni w sobotę poszłam z mamą na zakupy, wiecie bułki i te sprawy, była, była i w mojej biedronce, była na pułce, cały karton ughh!!

Opakowanie jest całkiem ładne, wyraźna różnica kolorystyki, kilka fistaszków, nie obeszło się bez przekrojonej kostki, jest dobrze, jednak niezachwycająco. Tabliczka podzielona została na 15 kostek, wydały mi się zaskakująco płaskie, znacznie ciemniejsze od powszechnych mlecznych, a także ozdobione logo Wawela. Przekroiłam jedną z nich, masła jest mało, ma stłumiony, żółtawo - szary kolor, czekolada gruba u góry bardzo łatwo się oddziela. Gdzie nigdzie wiać nawet mini cząsteczki orzechów, jednak w ilości co najmniej skąpej. 


Pachnie ciemną, w znaczeniu deserową, czekoladą, wysoko stoi kakao, słodycz jest słaba, z wnętrza odznacza się jedynie szczypta soli, nic więcej. Czekolada miękka, tłusta, ale mimo, iż tłuszcz roślinny stoi zaraz za kakaowym, nie jest to palmowe, czy odrzucające. Nie pozbawiona słodyczy, lecz delikatnej, kakao jest wyraźne, takie 45% i niemal zgadłam, bo jak się później okazało jest go procent 43. Niezła, ale z pewnością nie najlepsza, brakuje jej głębi. Rozpuszcza się nieidealnie gładko, szybko, po chwili tłusto, wyraźnie kakaowo, jednak trochę rzadko i dziwnie. 
Nadzienie pierwsze co to raczy nas solą, później wychodzi tłustość, która jak dla mnie została tu zdecydowanie przesadzona, przez to, lub dla innych dzięki temu, zrobiło się kremowo, orzechów jest mało, w dodatku ich rozmiar również jest maleńki, są świeże, aczkolwiek niepodprażone, a przez to gorsze. PB ma także słodką nutę, wyłania się na chwilę, aby znów zostać zaatakowaną przez sól, w efekcie czuć ją bardziej niż same fistaszki, które są przytłoczone białymi śmierciami i tłuszczem. 


Ugryziona kostka rozpada się o rozdziela w ustach, jednak i tak jest znacznie lepsza niż jedzona oddzielnie. Znacznie twardsza otoczka, pęka, dopuszczając zęby do kremowego, miękkiego masła orzechowego kremu. Czuć kakao, delikatną słodycz, to pierwsze podkręca smak fistaszków, soli również nie brakuje, jest wyraźna, lecz łagodniejsza, oba elementy wzajemnie się łagodzą. Otoczka staje się mniej plastelinowa i przyjemnie delikatnie kakaowa, a wnętrze nie odznacza się tak nadmierną tłustością i solą, jest także ciut bardziej arachidowe. 
Cząstka rozpuszcza się po niedługiej chwili trzymania na języku, tłusto - kakaowo - słodko, w dokładnie takiej kolejności, krem zaś wydostaje się bokiem, dodaje słoności, robi się papka, słona, kakaowa, tłusta, na końcu fistaszkowa. Kawałeczki orzechów czuć słabo, nie wnoszą nic do odbioru całości. Jak dla mnie masło było ciut (naprawdę niewiele) za słone, a także za tłuste, jednak w całości aż tak to się nie wyróżnia, do czekolady nie mam większych zastrzeżeń, była całkiem niezła, lepsza niż ta występująca w Karmelowej.
Nie było najlepiej, ocena również nie będzie najwyższa, ale już mogę wam powiedzieć, iż zakupioną tabliczkę skonsumuję sama.  


Ocena: 4/6
Cena: 2,59
Gdzie kupiłam: Biedronka
Kaloryczność: 554/100g
111 kcal w pasku czekolady


piątek, 13 listopada 2015

Reese's, Big Cup

Nigdy nie wierzyłam w przesądy, nigdy! Ale dzisiejszy dzień zaczął się dla mnie fatalnie, a nawet nie wiedziałam o piątku trzynastego. Wstałam jak co dzień, nie zaspałam, nastawiłam piekarnik i wstawiłam owsiankę, jak zawsze położyłam się jeszcze na łóżku, przeglądałam to, tamto, siamto, ogółem wszystko i nic, nagle co? Nawet nie wiem kiedy oczy mi się zamknęły, nigdy mi się to nie przytrafiło. Biegnę do kuchni, owsianka oczywiście spalona! Otwieram piekarnik, potrzebne było okno, bo po otworzeniu drzwiczek wyleciał czarny dym. Pierwszy raz mi się coś takiego zdarzyło! Nie będę się wkurzać, na szybko zjem płatki i lecę do szkoły. Tam informują mnie o trzynastym, jakoś przeżyjemy, pomyślałam. Pierwsza lekcja - matematyka, od razu do tablicy, no kurde, do jest?! Jedynka! Ugh, potem historia - niezapowiedziana kartkówka, no rzesz.. Damy rade.. Fizyka i rzeź, darła się jak nigdy, poleciały szmaty po kolei, mi się upiekło, fizykę kumam, ale samo to jaka była atmosfera!Chemia ostatnia, na każdej lekcji robię zadania, więc myślałam, że tym razem weźmie kogoś innego,  tak też zrobiła, wpisała kolejne jedynki, mały włos i ja bym zgarnęła, bo dałam przepisać chłopakom zadania i się dopytywała. Oczywiście co? Musiałam iść do tablicy hahaha.. Ale przynajmniej mogłam złapać piątkę dla wyrównania matmy...Już się bałam, przecież wszystko może się zdarzyć.
A wam się coś przytrafiło, czy nie wierzycie tak jak ja? ;)


Drugą babeczkę zaplanowaną miałam jeszcze na ten sam dzieć co White, a dlaczego? Żeby mieć jasny pogląd sytuacji. Tym razem, z jak przystało - pomarańczowego opakowania, wyjęłam jedną, dość ciemną i masywną babkę, pachniała ona delikatnie, lecz nadal intensywnie arachidowo (może się wydawać, że w tej wypowiedzi jest mała sprzeczność, ale inaczej nie da się tego ująć :D). Wygląda ładnie, jest równa i sprawia wrażenie dopracowanej. Przetrwała ciężką drogę, jej także należy się za to plus. Papilotka odchodzi bezproblemowo, oddaje nam wszystko, zadowalając się białym kawałkiem (z poprzedniej recenzji oczywiście).


Przekroiłam, ogromna ilość masła, ma ono jaśniejszą, jakby przyszarzałą, już nie rudą barwę. Czekolady najmniej jest na górze, najwięcej zaś po bokach, od razu mówię, że to słabszy punkt produktu, a mówię to ja. Wielbicielka czekolady, obojętna wobec PB. Jest ona słodka, miękka jak plastelina, tłusta, ale nie zostawia śladów na palcach, rozpuszcza się trochę proszkowo, jednym słowem czuć, iż nie najlepsza. Odchodzi łatwo, bez kłopotów więc możemy zjeść wnętrze. Bardzo gęste i suche, nie tłuste jak myślałam przed spróbowaniem. Wyraźnie arachidowe i bardzo słone, zalepia usta w sposób charakterystyczny dla masła z orzechów. 


Soli, pod mój gust mogłoby być mniej, ale z czystym sumieniem mogę przyznać, że nie obraziłabym się na widok wypełnionego nim słoika, zawsze można ewentualnie dosłodzić :D
Drugą połowę zjadłam jak przykazano, wiele się nie zmieniło, otoczka była słabo wyczuwalna, a główną rolę odgrywa masło orzechowe, taki chyba też był zamysł. Tak jak mówiłam, dla mnie ciut za słone, zapychające i dobre, co prawda gdybym miała jeść jeszcze raz, padłoby na wersję białą, jednak zakupu nie żałuję, warto było spróbować i wam też polecam ;)


Ocena: 4/6
Cena: 4,50
Gdzie kupiłam: Kuchnie świata
Kaloryczność: 520/100g
    200 kcal w babeczce

środa, 4 listopada 2015

Reese's White Peanut Butter Cups

Dzisiaj super, pięć lekcji bo pani od biologii się rozchorowała, za to jutro czeka mnie męka. Geografia na 7 lekcji, z debilem jakiego świat nie widział. Jak to dobrze mieć znajomości w szkole, co tam, że nic nie umiem i tak będę  uczyć. Ughh jak na niego patrzę to mi się niedobrze robi. 

Robię mały "eksperyment" :D Jakie zdjęcia wolicie, większe - jak dziś, czy mniejsze - jak były zawsze? 


Powinnam najpierw otworzyć tą bardziej klasyczną wersję, którą posiadam (Big Cup), ale jako, iż białą czekoladę uwielbiam, a masło orzechowe i ja mamy pewne zgrzyty - jest większe prawdopodobieństwo, a właściwie to szanse na to, że mi posmakuje. Byłam ciekawa tego słynnego produktu lecz obawy skutecznie i dość długo odwlekały dzień konsumpcji. Opakowanie, w którym tradycyjny pomarańczowy kolor zamieniono na biel, skrywa dwie płaskie, o odpowiadającej mu barwie, nieduże babeczki. Środek trochę prześwituje, zapach uwolnił się tuż po zrobieniu pierwszej szpary w folii(?) - intensywnie fistaszkowy, rozkrojenie tylko potęguję tą cechę. 


Czekolady najwięcej jest po bokach, góra jest cieniutka, a spód zamykający otoczkę rudego wnętrza ma grubość kartki papieru z bloku technicznego. Papilotka, wydawałoby się, odchodzi bez problemu, jednak zachowuje dla siebie małą część dolnej warstwy - jest aż tak dobra? (xD) 
Nie zdziwiło mnie to zbytnio, ale warto o tym wspomnieć, z zewnątrz jest tłusta, nie jakoś przesadnie, nie do zniesienia, ale jest to wyczuwalne. 


Zacznę od części, która ciekawiła mnie mniej - tak łatwiej było próbować. Biały twór wyszedł im nieźle. Słodka, gładka, z delikatną śmietankową nutą czekolada, nie jest margarynowa, ani zbyt tłusta, przeszła trochę smakiem głównego bohatera, nie odjęło jej to smaku - wręcz przeciwnie. Łatwo można oddzielić ją od wnętrza, którego jest znacznie więcej, jak już mówiłam - o ładnej brązowo - pomarańczowej barwie. Zdziwiło mnie mocno to, że nie jest tłuste, wręcz suche i gęste, do tego ziarniste, kawałków orzechów nie uświadczymy, ale ma konsystencję jakby nie były one całkowicie przemielone. Co najważniejsze, czym powinno się charakteryzować - słone, bardzo słone. Nie przypomina maseł których próbowałam do tej pory, ale w pełni mi odpowiada. 


Całość okazała się pyszna, głównie fistaszkowa i słona, z pierwiastkiem słodyczy. Te smaki się mieszały, uzupełniały, oddzielnie były tylko dobre, razem dużo bardziej. Zaskoczyłam samą siebie - smakowało mi, choć według mnie PB mogło być mniej słone - wtedy byłoby idealnie. 

Mam mętlik w głowie, raczej nie przepadam za masłem orzechowym, a tu bardzo mi smakuje, może nie jadłam odpowiedniego? No nic, jeszcze się przekonamy ;)
Babki polecam. 


Ocena: 5/6
Cena: 6,50
Gdzie Kupiłam: Kuchnie Świata
Kaloryczność: 616/100g
        około 110 kcal w babeczce 


niedziela, 25 października 2015

Nestle, KitKat Chunky Peanut Butter

Masło orzechowe to dla mnie znak zapytania, ma ogromne rzesze fanów, znane na całym świecie, do nas przywędrowało nie tak dawno. Pierwsze zrobiłam w domu - nie smakowało mi, no ale jak, podobno jest takie pyszne, nie poddałam się i kupiłam następne - znów fuj, potem kolejne i kolejny niewypał, widocznie nie jest dla mnie pomyślałam i wykorzystywałam po łyżce blendując z bananem. Słynne Reese's nadal mnie kusiło, padło na batona, który okazał się smaczny, babeczki więc również zakupiłam, lecz czekają na swoją kolej, odkrywałam dalej próbując Oreo i Lion'a, który z masłem orzechowym miał mało wspólnego, ciastka zresztą też. Jak więc będzie z KitKat'em, jego zdjęcia często widuje na instagramie, zachwalany jest na różnych stronach i blogach, może zachęci mnie do zakupu kolejnego słoika? 


Od batonów miałam sporą przerwę, właściwie to nadal mam bo bardzo rzadko po nie sięgam, w sumie nie wiem dlaczego, ulubieńca nie wskażę, ale powiem, że KitKat'y uwielbiam, w wersji pieczonej  tak samo jak Lion'y - koniecznie spróbujcie. 
Z opakowania wyjęłam pięknie pachnący, tradycyjnie podzielony na trzy części, każda oczywiście z logo, bloczek jasnej barwy. Czekolady jak zwykle dużo było na końcach, na jej zbyt małą ilość narzekać nie można, nie ma mowy o prześwitach. Jest ona mleczna, bardzo słodka i taka aksamitna, szybko się rozpuszcza. 


Wafelków mamy mniej, lekkich, chrupkich i wypieczonych, jednym słowem dobrych. Krem, który je przekładał już nie do końca, zbity, słodki, kakaowy, a za razem nijaki, tłustawy, trochę sztuczny, nie pasuje mi, jest go też mało, nie odgrywa więc żadnej roli i to jego ogromny plus. 
Na koniec zostawiłam masło orzechowe, sporo go, ale pokaźną ilością tego nie nazwę. Gęste, tłuste i gładkie, zakleja, oblepia zęby - czyli jak powinno. Słone, jak dla mnie mogłoby być bardziej orzechowe. Pomyślicie teraz, że nie odebrałam go za dobrze. Otóż nie.. 


Całość jest naprawdę smaczna. Słodka, chrupiąca, po części miękka, a delikatna słoność wciąż jest wyczuwalna. Nie będzie jednak moim ulubionym, muszę sprawdzić jak zachowuje się po obróbce termicznej, pewnie kiedyś do niego wrócę. Fanom masła orzechowego polecam, choć mogą mieć żale, że jest go za mało. 

Ocena: 5/6
Cena: 1,55
Gdzie Kupiłam: Tesco
Kaloryczność: 537/100g
    226 kcal w batonie

wtorek, 15 września 2015

Mondelez, Oreo Peanut Butter

Jakoś nie mogę wdrążyć się w ten rytm szkolny, już mam zaległości, a i w następnym tygodniu jadę na wycieczkę, czyli znów nadrabianie. Nie wiem jak wy, ale ja nie znoszę przepisywać lekcji.. 
Oczywiście tak jak wam mówiłam wstąpiłam do Almy, najpierw półka z przeceną - nic ciekawego, no trudno,  idę dalej, przecież tylko zobaczę co jest.. Na lody nawet nie mogę zerknąć, godziny drogi nie wytrzymają.. Ciastka - nic interesującego, batony - nie mam ochoty.. Oglądam jeszcze chałwy i jakieś takie rzeczy - wszystkie strasznie duże, okej idę dalej.. Niby zadowolona, nic nie kupię, nie wydam kasy, nie pójdzie w biodra, ale ale, jeszcze czekolady.. I tu przepadam. Jak zwykle... Ritter - szukałam tej, biorę, ale nie zdecydowanie. Heidi, ciekawe smaki, ale na żadną nie mam ochoty, Milka, Wedel - nie dziś.. Lindt i inne tego typu, tu się zatrzymałam, pomyślałam, popatrzyłam jak osłupiała, hmm.. Zaraz zaraz, żółta karteczka, przecena! Lindt Creation - po 9 zł, tylko którą wybrać.. Łapię wszystkie, zdrowy rozsądek jednak każe mi je odłożyć, porzucam też Ritterkę, którą wybrać, no którą? Znacie to? Droga eliminacji, odpada Dark z pomarańczą, co dalej, co dalej? Zmuszona jestem pozbyć się jeszcze trzech.. Dobra nie, nieźle mi idzie, wezmę tylko dwie, tylko dwie.. Impuls? Wyliczanka? - nie wiem co kierowało tą decyzją. Ostatecznie wychodzę z Molten Lava Cake i Hazelnut Torte - trafny wybór? Przekonamy się, ale innym razem. I co - zapomniałam o niemieckim kwadracie, rzuciłam się na 3 zł mniej - oto jak na nas zarabiają :D 
Dziś przeczytajcie o ciastkach :D

Cocoa flavoured sandwich biscuits with a peanut butter flavour filling (29%)
Na pierwszy rzut idzie oreo z masłem, ciekawa jestem bardzo czy jest tam prawdziwe, popularne ostatnio smarowidło. 


W niepraktycznej "foliowej" tubie z napisem mówiącym, że to edycja limitowana,(który chyba nie tylko mnie przyciąga jeszcze bardziej i lgnę do niego niczym wygłodniały murarz do schabowego xD*) siedzą ciastka o charakterystycznej, czarnej wręcz barwie. Ich zapach totalnie przezwyciężyło nadzienie.  
Zapach to nic innego jak masło orzechowe, intensywne fistaszki jeszcze bardziej podkręciły moje oczekiwania.  O herbatniku powiem tylko tyle: obłęd, niczym nie różni się od dostępnych w Polsce "czarno - białych", po więcej odsyłam do klasyka
Ale krem, przejdźmy do niego, niestety, dobrze czytacie, jest to krem, ale nie taki prosto ze słoika, a dosładzany i czuć, że dodano jeszcze marnej jakości tłuszcz. 
Jest miękki i proszkowy, jakby miał w sobie ziarenka piasku. Co chwilę pojawiały się słone nuty, ale znikały bardzo szybko i były strasznie słabe, delikatne, jakieś takie nieśmiałe. 
Próbuje się wybić, wyeksponować, ale sama dobrze wie, że jest jej za mało. 
Fistaszkowy - owszem, lecz znów słabo, czuć jakich z jakich orzechów powstał, ale ten tłuszcz, gdyby nie było go tyle, na pewno dawałyby o sobie znać bardziej. 


Środek markiz nie gra pierwszych skrzypiec, a powinien, przynajmniej tak to sobie wyobrażałam. Grube, kakaowe herbatniki swym smakiem sprawiają, że mało intensywne nadzienie jedynie im towarzyszy, cały czas, ale jakby nie było jest na drugim planie. Jako plus odebrałam, że przy "czarnych stróżach", smak soli się trochę podkręcił. Nie było idealnie, w sumie nic nigdy nie jest idealne (haha, a nie, już kilka razy trafiłam na idealne buty xD), ale mogło być lepiej. 


Angielską limitkę odebrałam pozytywnie, to się liczy, cukier nie wykrzywił mi "japy", a ściśnięty tłuszcz był znośny. Nie będę płakać, że nie ma ich u nas, nie mam ochoty na ich powtarzanie.
Czy ktoś mi może wyjaśnić jak to jest, że produkty z klasykiem Oreo, albo nawet produkty pochodne/wersje markiz są o niebo lepsze od pierwszych? :D

Ocena: 3,5/6
Kaloryczność: 480/100g
       53 kcal w jednym

* Z drugiej jednak strony ich nie lubię, zawsze można zrobić zapas, ale co jeśli nie wiemy czy dany smak będzie pyszny? xD Jadłam markizy (nie oreo), kakaowe, z miętowym kremem i kawałkami czekolady, jak nie lubię mięty w słodyczach, tak te ciastka były meega, okazji ponownego zakupu nie miałam, a potem już nie było ;/

wtorek, 21 lipca 2015

Nestle, Lion Peanut

Mam takie dni, kiedy  mam tysiące myśli, pomysłów. Tyle rzeczy mogła bym wam wtedy napisać, coś opowiedzieć, rozbawić, może poprawić humor. Mam też takie dni (myślę, że jak każdy), kiedy nic mi się nie chce, nie mam na nic ochoty, nie chce mi się mówić, z chęcią wtedy zamknęłabym się w swoim pokoju, owinięta w koc, ze słuchawkami na uszach, w ręku trzymając ogromną, pyszną czekoladę. Problem w tym, że w takie dni na żadną nie mam ochoty, o ironio!
W tym momencie, kończąc te rozważania, zaprezentuję wam Liona, produkt, który po prostu wpadł w moje ręce i został zjedzony, bez większych oczekiwań czy podekscytowania.


Opakowanie jak w każdym wariancie, zmienia się jedynie kolor, na intensywnie pomarańczowy. Po wyjęciu naszym oczom ukazuje się bryłka pełna nierówności i wypukłości. Widokowi temu towarzyszy zapach orzeszków ziemnych i czekolady.


Polewa kakaowa, jest słodka i  jak sama nazwa mówi, kakaowa, ale w małym stopniu. Zbożowe chrupki nie wnoszą nic do smakowej całości, jest ich sporo, przyjemnie chrupią i towarzyszą sporym kawałkom orzechów, dzięki nim jest się w co wgryźć i co pochrupać. Karmelu jest mało, trudno go oddzielić,  powiem o nim tyle: słodki i ciągnący. Jasne, kruche wafelki są delikatne i nie słodkie, przełożone zostały masłem orzechowym, jest ono zbite, proszkowe i wyraźnie słone. Jest go jednak za mało, by mogło się "wybić", to słodycz gra pierwsze skrzypce, a ono posłusznie stoi w tyle. 


Całość jest smaczna, bardzo słodka, gdyby masła dać więcej, lub mniej cukru do polewy, byłoby jeszcze lepiej. Uważam, że przecukrzonego, oblanego potwornie słodką, białą polewą nie przebił, lecz klasyka z pewnością. Od czasu do czasu można po niego sięgnąć.

Ocena: 7
Gdzie kupiłam: Biedronka
Cena: 2,99 zł (opakowanie 4 sztuk)
Czy kupię: możliwe
Kaloryczność: 494/100g
                      197 kcal-baton

piątek, 17 lipca 2015

Reese's, Fast Break

Nie lubię masła orzechowego, jakoś nie przypadło mi ono do gustu, może zmienię zdanie, kiedyś trafię na produkt odpowiadający moim oczekiwaniom. Przeglądając ofertę sklepu Coś słodkiego, już miałam kupić te słynne babeczki, jednak, jako że masła jest tam naprawdę dużo, zdecydowałam się na początek na coś delikatniejszego :) Szukałam, myślałam, aż w końcu do mojego koszyka trafił ten oto baton.


Opakowanie rażąco pomarańczowe, charakterystyczne dla produktów tej firmy, duże logo oraz ukazana zawartość. Produkt rzuca się w oczy już z daleka.
Po wyjęciu uderzył mnie intensywny zapach solonych orzeszków i czekolady. Bryłka wyglądem nie powala, średniej wielkości, oblana czekoladą. Wydaje mi się, że nie ma on trzech warstw, przedstawionych na obrazku, a cztery, jednak masy która znalazła się pomiędzy czekoladą, a masłem orzechowym nie potrafię określić, zlewała się z polewą, dlatego po prostu ją pominę, skoro nawet nie ma o niej mowy. 


Zacznę od czekolady, jest solidną warstwą, nie pomylcie z grubą, bo do tego jeszcze daleko. Jest słodka i mleczna, jakby plastikowa, szybko znika z języka, według mnie, jest najsłabszym punktem. 
Cienka warstwa nugatu jest zbita i gładka, podobna do tej z marsa, lecz gęstsza i słodsza. 
Serce batona zostawiłam na koniec. Występuje w największej ilości, masło orzechowe, chyba jest takie jakie powinno być, gęste, proszkowe. Wyraźnie czuć orzeszki ziemne i sól, tak, nie pożałowano jej, ale to dobrze, ku mojemu zdziwieniu smakowało mi. 


Charakterystyczny smak fistaszków przebija się przez słodycz czekolady i nugatu, wygrywa, co nie znaczy, że całkowicie tłumi wcześniej wymienione warstwy. Całość trzeba jeść razem, oddzielnie to nie to samo. Jest słono-słodko i treściwie, baton waży 51 gram i potrafi zapchać. Po zjedzeniu w ustach zostaje przyjemny smak orzechów i słodycz. Smacznie i inaczej, choć nie kosztuje to mało, uważam, że przynajmniej raz można sobie pozwolić i spróbować, tak dla odmiany. 

Ocena: 8
Gdzie kupiłam: Coś słodkiego
Cena: 5,66 zł
Czy kupię ponownie: nie wykluczam
Kaloryczność: 230 kcal-baton
Podobał Ci się wpis? Masz odmienne zdanie, a może jakieś rady? Chętnie posłucham wszystkiego i wszystkich z osobna. Będzie mi miło, gdy zostawicie ślad swojej obecności ;)