Chciałam wczoraj napisać, poważnie, nawet miałam chwilę czasu, ale gdy za oknem słońce pali skórę, a termometr w cieniu pokazuje 33 stopnie, nie chce się nic, jestem pewna, że 90% społeczeństwa najchętniej położyłaby się na zimnej podłodze, spędziła dzień w basenie z lodowatą wodą, bądź też siadła na łóżku twarzą w twarz z wiatrakiem. Taka temperatura nie sprzyja myśleniu, nie skłania do zrobienia czegokolwiek, a już na pewno nie jest przyjacielem osób tułających się autobusami i zmuszonych do super ekstra spaceru po patelni. Odczuwalna temperatura równa była 36 stopniom, a na domiar wszystkiego co złe chyba likwidują Alme będącą w galerii, do której mi najbliżej i powiedzmy po drodze. Chyba sezon na narzekanie można uznać za rozpoczęty, dobrze, że jestem jedną z pierwszych, przynajmniej jeszcze nie doprowadziłam was tym do białej gorączki ;)
Wakacje już mamy, Polska wygrała, wszystko niby okej, ale już wiem jak to będzie. Wy planujecie wakacje ze znajomymi, ogniska, jezioro, zabawę i wspomnienia, a ja jak zwykle nawet nie mam się do kogo odezwać, to trochę przykre, jednak widocznie to we mnie tkwi problem, cóż, nawet nie wiem po co wam o tym piszę. Przejdźmy do czegoś prostego, tak żeby dużo nie mówić, krótko, bo i nie ma nad czym się rozwodzić :)
Opakowania Milki podobają mi się od zawsze, prostota, fiolet i już na tym etapie bijąca słodycz (UWAGA: to słowo pojawi się w różnych formach niezliczoną ilość razy). Kupiłam ją tylko dlat.. właściwie to nie wiem dlaczego, kupiłam i już, a później wszelka ochota wyparowała, data spisana, miejsce w pudle znalezione, można zapomnieć, aż do dnia kiedy jej śmierć zbliżać zaczęła się wielkimi krokami. W skrócie, pieniądze wdałam, ochoty nie miałam, a zjeść musiałam. Plastik przylega do produktu, co bardzo lubię, wygląda to tak estetycznie, o czym zresztą już nie raz pisałam, ale tu to już przesada. Tabliczkę próbowałam wręcz wyrwać, ale nic, zmuszona byłam rozkleić cały fioletowy kubraczek (boże, co za słowo :D).
Zapach wystrzelił jak młody więzień wypuszczony zza krat po 10 latach. Chwilowo pomyślałam: obłędny! Czekolada, karmel, mleczność i cukier. Trzymając ją pod nosem zmieniałam zdanie w całkiem szybkim tempie. Zniknęła mleczność z czekoladą, był cukier, cukier, karmelowa nuta i cukier, przerodziło się to w aromat ulepkowaty, który nie każdemu się spodoba.
Tabliczka została podzielona na 5 pasków, każdy z nich liczył 3 kostki, co po trudnych obliczeniach matematycznych dało nam ich 15. Nie wiem czy mogę powiedzieć, że połamanie wzdłuż linii ukazało część nadzienia, było to raczej wyginanie połączone z rwaniem i nie, to nie dlatego, że za oknem jest jak jest, jadłam ją w smutny, pochmurny dzień. Nóż bez problemu przeszedł przez jedną z cząstek, ukazał wnętrze apetyczne, nie idealne, ale i nie odrażające.
Grubsza na górze otoczka jest niezła, taka typowa fioletowa, mocno mleczna, tłuściutka, niby jak zawsze, ale później wydała mi się odrobinę mniej słodka, choć nie znaczy to, że wcale, nie ma tak moi drodzy xD
Krem, który znalazł się na języku zaraz po niej okazał się straszny. Najprawdziwszy cukier w cukrze, minimalnie proszkowy, bardzo tłusty, tylko odrobinę czuć mleko w proszku i.. tyle, nic poza porażającą słodyczą wymieszaną z tłuszczem, nie ma on nic wspólnego ze spodem Toffee Wholenut.
Ostatni został karmel(?), jego ilość nie powala, ba, było go naprawdę mało (na zdjęciach jakoś lepiej to wygląda). Ciemno złoty, można nawet powiedzieć pomarańczowy, błyszczący, lejący i lepiący, ale nie do końca płynny. Znów wyraźnie słodki, słodko - toffiowy, tłusty w sposób maślany, lecz plątała się także domieszka margaryny, jedno jest pewne - i tak lepszy niż krem.
Całość była miękka, toffee wymieszało się z mlecznością, słodycz zjednała siły i stworzyła cukrową armię, ale przynajmniej tłuszcz nie próbował się wybić.
Nie będzie zaskoczeniem jak powiem, że rozpuszcza się błyskawicznie, początkowo czekolada tworzy gładki, mleczny podkład, jednak szybko dołącza toffiowy karmel, część najgorsza zostawiła małą grudkę, a wszystko zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Jakieś tam błotko powstało, ale nie takie jakie lubię, nie takie jakie być powinno, królowała słodycz, normalnie powinna dostać koronę za zawładnięcie tabliczką.
Czekolada nie jest niezjadliwa, ale trzeba by nad nią dużo popracować.
Ocena: 2,5/6
Cena: 2,85
Gdzie Kupiłam: Groszek
Kaloryczność: 540/100g
108 kcal w pasku
Widzę, że nie posmakowała :) Dla mnie niemal wszystkie Milki 100g są kiepskie. Co innego te duże.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie jest kilka naprawdę dobrych 100 gramówek ;)
UsuńOj tak, upały nie dają żyć :( A teraz wiesz co czuję z Almą XD
OdpowiedzUsuńWolałam tylko sobie wyobrażać haha :D
UsuńOj,teraz to nawet dla mnie ta czekolada bylaby za slodka XD
OdpowiedzUsuńNo upal jest,ale wiesz co ci powiem?Ja bardzo lubie takie cieplo,serio!Wszyscy sie topią,a ja sie ciesze,nawet jak sama sie topie :) Wole gorąc od zimna w zimie :)
Ale taki? Ja też lubię ciepło, ale to już jest jakiś żart :D
UsuńJako jesienna dziołcha to obecną temperaturą uważam za zbrodnie na ludzkości i tyle w tym temacie.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się ocenie, inne recenzje raczej nie traktują tej Milki dobrze.
Bo nie zasługuje na czerwone dywany i najwyższą półkę :)
Usuńnigdy nie wpadla mi w rece, ale to pewnie przez fakt, że ja nie lubię toffi :)
OdpowiedzUsuńNo nie jest to tabliczka, którą powinnaś wynieść ze sklepu hah ;)
UsuńJuż samo słowo toffe sugeruje, że będzie mega słodko :P Mamy poważne zaległości nie tylko w Ritterkach ale też i w Milkach xD
OdpowiedzUsuńHmm, chyba nie powiem, że musicie koniecznie je nadrobić xD
UsuńW sumie lubię takie tabliczki co się nie łamią ale rwą. Zwykle są tłuste, słodkie i rozpływające i to na plus... ale bez przesady. :D tu jest chyba już nazbyt ,,miękko" :D
OdpowiedzUsuńMiękkość nie jest najgorsza, nokautuje cukier xD
Usuń