Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ritter Sport. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ritter Sport. Pokaż wszystkie posty

piątek, 15 lipca 2016

Ritter Sport, Cookies & Cream

Brak weny doskwiera, nie wiem co chciałabym i mogłabym wam przekazać. 
Dlatego bez zbędnego smęcenia, po prostu zapraszam na czekoladę.
Ona kiedyś przyjdzie :)


Biel, błękit, nie pasuje mi to na opakowanie wiosennej limitki, ale podoba, nie bardzo, lecz jest okej, do tego piękne, wypełnione po brzegi kremem z ciastkami kostki, zapowiada się pysznie, prawda? :)
Znad 16 kostek uniósł się delikatny, mleczny zapach, nie zdradził co mamy w środku, dopiero podział na paski ukazuje wnętrze. Tabliczka nie łamie się, a gnie, choć i tak przyznam, że jak na 30-to stopniowy upał i taką ilość nadzienia trzyma się dobrze. Spód pokrywa gruba warstwa czekolady, łatwo się ona oddziela i rozpuszcza gdy tylko znajdzie się na języku. Gładka, tłusta, mocno mleczna, ale wyczułam także kakao, oczywiście słodka, jednak nie przesłodzona. Jest naprawdę dobra, nie wiem czy to dlatego, że czekolady dawno nie jadłam, lecz wydaje mi się lepsza od przeciętnego Rittera. 


Dotarłam do śnieżnego kremu, chwila.. Miał być waniliowo - śmietankowy, wolne żarty. Tłusty, chwilami w sposób wręcz margarynowy, szybko i rzadko, niebłotniście rozpływający się, w tle, na chwilę pojawiła się nieśmiała mleczność, jednak jest on głównie słodki i tłusty. 
Ogrom małych ciastek nie namiękł, chrupią one świetnie, są lekkie i nie kaleczą podniebienia, gorzkawe, ale nie odznaczają się głębokim smakiem, bliżej im do sucharków niż herbatników czy ciastek w stylu Oreo. 
Z trzecią cząstką krem odebrałam trochę lepiej - moje kubki smakowe obumarły? :D


Kostka rozpuszcza się <jak na Rittera> dość wolno, gładko, błotniście, słodko i mlecznie. W smaczne błotko wmieszał się krem, dodał margarynowo - tłustego smaku i sporą dawkę słodyczy. Mieszanka po chwili zniknęła, zostawiając po sobie chrupiącą armię, która do smaku nie wnosi nic, nie niweluje słodyczy, nie nadaje kakaowego smaku.
Całość jest miękko - chrupiąca, mleczna i słodka, bardzo słodka, za słodka, a także mocno tłusta. 
Otoczki nie było wcale tak mało i bardzo dobrze, nadała smaku, z mniejszą jej ilością mogło być po prostu nijako. 
Jest okej, nie powiem, że nie, ale Milki Oreo nie przebiła, wersji Cadbury z ciemnymi markizami tym bardziej.


Ocena: 4-/6
Cena: 4,99 (tak mi się wydaje)
Gdzie Kupiłam: Kauland
Kaloryczność: --->

piątek, 27 maja 2016

Ritter Sport, White + Crisp

Oj dzieje się u mnie ostatnio, dzieje.
 Holly śpi, obiad się piecze, a ja w końcu spięłam się w sobie i usiadłam do pisania. Nie miałam laptopa w rękach już hoho... ponad dwa tygodnie :D 
Wczoraj wróciłam z wycieczki, nie wierzę, że tak szybko wszystko mija, 30 dni do wakacji, teraz już szybko poleci, na szczęście, bo nie wytrzymuję. Chyba stęskniłam się za tym blogiem, za waszymi wpisami, ale jakoś nie mogę się w pełni skupić i piszę z milionem przecinków, ale co tam, spinam poślady i przechodzę do czegoś co podniesie nam poziom cukru we krwi. 

Próba napisania posta - podejście drugie. Może dziś się uda.

Dzień trzeci, 28 dni do wakacji, może w końcu uda mi się opisać tę czekoladę.


Długo za mną chodziła, albo raczej ja za nią bo w stacjonarnych sklepach w naszym kraju w tej wersji smakowej przewijała się jedynie ogromna 250 gramowa tablica, tę dorwałam na stronie decathlon, a jako że przesyłka nic nie kosztowała byłam niemal wniebowzięta. Data ważności spisana, miejsce w pudle znalezione, mogła więc wygodnie leżakować, aby po 6 miesiącach zostać skonsumowaną, a czy z radością? To się zaraz dowiecie. 
Trochę czasu nic nie pisałam, ale sposób i kolejność nie uległa zmianie, standardowo zacznę od opakowania, które urzekło mnie było ładne, proste i przejrzyste, zawierało wszystko co potrzeba włącznie z brzydkim śladem po naklejce, który jednak potrzebny już nie był. 
Biała czekolada prosto z Niemiec? Biała czekolada od Ritter Sport, od której zaczęłam swoją przygodę z tą firmą? Biała czekolada, która w połączeniu z orzechami zdobyła dziesiątkę (jeszcze w starej skali) i moje uwielbienie? Na pewno nie będzie gorzej niż pysznie myślałam i do oględzin przystąpiłam pełna entuzjazmu. 
Nigdy nie zrozumiem sposobu otwarcia czekolad RS, no bo kto i po co łamał by tabliczkę przed obejrzeniem? Ja swoją wydobyłam w stanie nienaruszonym, w takim samym też zostawiłam opakowanie - w kolekcji wyglądać musi ładnie xD.


Spód prezentuje się okazale i zaskakująco, bo nadzwyczaj ciemno, przepełniony płatkami kukurydzianymi i jak się później okazało chrupkami ryżowymi, tylko zachęca do jedzenia. Druga strona to znane już wszystkim 16 kostek z wytłoczonym logo, przez ciemne i grube kwadraciki prześwitują bogate w ilość dodatki. Nigdy, nawet przy gorzkiej czekoladzie, nie miałam takiego  problemu z podzieleniem na paski, do przełamania musiałam włożyć sporo wysiłku, później zagryźć zęby na widok miliona czekoladowo - płatkowych okruszków i łamać dalej.
Zapach nie jest wyraźny, zatrzymałam się przy nim kiedy kostka wędrowała do buzi, inaczej można go nawet pominąć. Mdły, słodko - cukrowy, delikatnie śmietankowy, następnie zaś waniliowy, ostatecznie królowało mleko w proszku. W końcu nadszedł czas jedzenia, najprzyjemniejszej części - choć nie zawsze. Zębom poddała się łatwiej niż palcom, płatki trzeszczały w zębach ogromnie, ale słodycz nie zostawała w tyle. Początkowo jest smacznie, jednak im dłużej cząstka była w ustach i im mniej jej zostaje tym jest gorzej - coraz bardziej cukrowo i tłusto w sposób później już niezbyt przyjemny. W pierwszej chwili mało czuć smaku, później jest słodycz i mleko w proszku, dochodzi tłustość, jakaś sztuczna wanilia (której wiem, nie ma w składzie), te dwa ostatnie elementy stają się coraz bardziej nachalne, w efekcie otrzymujemy nie tak bardzo tani biały wyrób, a smakiem równający się z tabliczkami z niskiej półki. 


Kawałek rozpuszczał się długo, jednak nie tworzył błotka, znikał szybko i z każdej stron kłuł podniebienie oraz język. Cornflakes, które zostały, zachowały chrupkość, nie złapały cienia wilgoci i nadal odznaczały się świeżością. Cienkie, lekkie, szorstkie, czekolada dzięki nim nie była AŻ tak słodka, a więc przyjemniejsza dla kubków smakowych. Podczas gryzienia było znacznie lepiej, mimo, że płatki nie szczędziły i były naprawdę twarde to jednak delikatna słoność spisała się i miejscami nie było fatalnie, ale nie sposób jest zjeść cały kwadrat jak to nie rzadko mi się zdarza :D
Cukier, szczypta śmietanki, mleko w proszku, sztuczna wanilia i tłustość, to wszystko wręcz męczy.
Całość jest świetnie chrupiąca, lecz mdła i zawodząca. 
Nie wiem czy teraz odebrałabym tak tę z całymi orzechami, ale tamta i zachwyt towarzyszący podczas jej jedzenia i twór z płatkami śniadaniowymi to dwa różne światy. 


Ocena: 3/6
Cena: 4,99
Gdzie kupiłam: Decathlon 
Kaloryczność: 538/100g
134 kcal w pasku



wtorek, 5 kwietnia 2016

Ritter Sport, Gebrannte Mandel

W poszukiwaniu inspiracji. Zajrzałam na Instagram, zapukałam do drzwi Facebooka, znudzona nawet sprawdziłam nowe przepisy, a nóż znajdę coś ciekawego i zapowiadającego się smacznie? Ale nie, nic. 
Gdzieś zdenerwuje głupota ludzka, coś tam się spodoba, lecz nawet nie mogłam się nakręcić aby naskrobać, tudzież wystukać tu coś więcej. Dlaczego ostatnio wszystko jest mi tak obojętne, dlaczego wracam do domu i jedyne co mogę robić to zjeść coś i od razu biec na łóżko? Mogłabym zapaść w hibernacje i obudzić się pod koniec czerwca. Kończę więc szybko, bo po co zamulać podczas gdy jutro, jak głosi prognoza pogody, będziemy mogli cieszyć się ostatnim pięknym dniem, który zniknie na rzecz burzy, deszczu i 10 stopni mniej, super, od razu się cieplej na serduchu robi. 


Nie zdobyłam niebieskiej, przestałam szukać, poddałam się, trudno, nie będę rozpaczać za jedną czekoladą, no dobra może będę, lecz nie tym razem :D Opakowanie rozdzielone na zimową połówkę z bałwanem i zieloną, która prezentuje zawartość wygląda całkiem nieźle, ale nie najlepiej. Otworzyłam je, w końcu zobaczyłam szesnaście kostek, tak ja lubię. Spód nie był równy, lecz więcej było na nim dziurek niż wystających kawałków. Tabliczka łamie i kroi się trudno, można więc z tego wywnioskować, iż jest twarda, w przekroju ukazuje jasne orzechy w ilości dużej, ale nieimponującej wielkości. Czekolada pachnie znajomo? Oczywiście, mlecznie, nie za słodko, z mocnym i wyraźnym kakaowym akcentem, nic tylko jeść, teraz to najlepsza część tego wszystkiego.  


Wzięłam kawałek pod zęby i o rajciu, jak cudownie chrupie, nie twardo, idealnie, zaraz po tym zauważyłam mleczność wymieszaną ze słodyczą. Kakao udzielało się znacznie mniej niż w zapachu, ale już przy pierwszym gryzie zauroczyła mnie chrupkość, więc nie przeszkadzało mi to, wręcz nie zwróciłam na ten mankament uwagi. Przy następnej kostce słodycz odezwała się głośniej, nadal jednak było mocno mlecznie, chrupiąco i przyjemnie. Cząstka położona na języku rozpuściła się po chwili, gładko, błotniście i mocno słodko, nie obraziłabym się gdyby cukru sypnęli mniej, odwrotnie zaś kakao. 


Po powstałej masie zostały mniejsze i większe migdały, świeże, lecz nie każda drobinka pokryta była kruchą, słodką, karmelową skorupką, która jakby odpadła i za razem wpadła w przypadkowym miejscu czekolady.
Nie osłonięte niczym szybo złapały wilgoć jamy ustnej i nie dawały tak fajnego efektu, jak podczas gryzienia. Smak zarówno ich, jaki i cukrowej skorupki w całości był ledwie wyczuwalny,  trzeba było wytężyć zmysły, aby odgadnąć, że do czynienia mamy właśnie z migdałami. Orzechy świetnie chrupały, do mleczności i wysokiej słodyczy (wyższej niż zazwyczaj w RS, ale nadal nie sięgającej Milki) dodawały tego czegoś, zabrakło jednak ich walorów smakowych. 
Muszę jednak przyznać całkowicie szczerze, że nie podejrzewałam, iż tak spodoba mi się ta tabliczka, mimo że było za słodko, a karmel i migdał ledwie dawały o sobie znać to chrupkość mi to wynagrodziła. Poważnie, aż sama się sobie dziwię. Za smak polecą punkty, ale pamiętajcie, chrupkie walory dodatków są the best :D


Ocena: 4,8/6
Cena: 3.99
Gdzie Kupiłam: Carrefour
Kaloryczność: 540/100g


piątek, 18 marca 2016

Ritter Sport, Vanille - Mousse

Powiem wam, że nie wiem gdzie zniknął ten tydzień, nie żebym narzekała, ale chyba jeszcze nigdy nie leciał z taką prędkością światła. Jeszcze w tamtym tygodniu były dwa sprawdziany, kartkówka i w efekcie prawie nic nie robili, więc miałam taki luz, nawet nie czułam, że mieliśmy chemię i fizykę. No może to drugie odczułam na lekcji, nigdy nie zrozumiem nauczycieli, muszą czerpać niezwykłą przyjemność z dręczenia nas, chyba uwzięła się przez to, iż nie było nas w tamten piątek i nagle, po dwóch latach siedzenia w ostatniej ławce stwierdziła, że mnie (nas) nie widzi, a więc mamy przejść do pierwszej ławki, twarzą w twarz z fizyczką (ogólnie ją nawet lubię, ale bywa straszna!!), co tam, że mam ponad 170 cm wzrostu, wcale nie będę zasłaniać innym całej tablicy, wcale nie będę zgarbiona gorzej niż szympans bonobo. Na następną lekcję wracam pod okno!
Wróciłam do domu, zamiast cieszyć się, że przede mną dwa dni wolnego, zaraz kolejne pięć bo święta, a do tego w poniedziałek pierwszy dzień wiosny, to ja umierałam przez ból brzucha, dlatego nawet nie odpisałam na komentarze pod poprzednim wpisem, nadrobię to jutro :D

Dziś chciałabym przedstawić wam czekoladę prosto z Niemiec, no może nie do końca, przy okazji recenzji Cocoa Mousse prosiłam o jakąś wiadomość czy gdzieś dostanę wersję waniliową, pewna dobra dusza, a mianowicie Agnieszka S.(pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję) powiedziała, że może mi ją podesłać, ile ja bym dała za sklep z niemiecką żywnością, jednak wracając, dzięki niej mam możliwość spróbowania dwóch nowych dla mnie czekolad. 


Wersja z jasnym środkiem od początku ciekawiła mnie bardziej, ale z braku laku, widząc w Almie Cocoa postanowiłam spróbować i ciemnej siostry. Dziś (a konkretniej to jakiś tydzień temu) jednak przed sobą położyłam żółto - brązowe opakowanie, na którym widniała przepołowiona kostka, na razie zapowiadało się znakomicie, tak przynajmniej myślałam. Zerwałam Otworzyłam ze starannością, aby w kolekcji znajdował się nienaruszony plastik, poczta polska się nie spisała, a do mnie trafiła tabliczka połamana, znów podzielona na dziewięć gigantycznych kostek, nie podoba mi się to, ale tu już nie było takiego zaskoczenia połączonego z rozczarowaniem, spodziewałam się takiego rozwiązania. Zanim przystąpiłam do robienia zdjęć miałam chwilę (pseudo)zabawy w puzzle. Czekolada oddziela się łatwo, wręcz odpada, jest bardzo gruba na spodzie, skoro już uciekła od reszty miałam wgląd na środek, jasny, gdzieniegdzie widać małe czarne kropeczki. Pachnie niezwykle mlecznie, aż niepodobnie do RS, w stylu Cadbury, ale nie tak słodko, w tle można nawet wyróżnić kakao, lecz absolutnie nie gorzkie, zapach ten tylko mnie zachęcił. 


Zaczęłam od czekolady, unosząca się znad niej woń nie okłamała mnie, wyraźnie mleczna, ale i kakao odgrywa swoją rolę, nie jest intensywne, nie jest gorzkie czy esencjonalne, ale obecne od pierwszego gryza. Mam wrażenie, że otoczka jest lepsza od tej występującej w większości tabliczek Rittera, aksamitna, delikatna, ale w żadnym wypadku mdła, tworzy błotko pełne smaku. Wyjmując nadzienie odnosiłam wrażenie, iż jest suche, że zaraz się pokruszy, nic bardziej mylnego, na języku okazuje się mocno tłuste, ciężkie, zbite i gęste, czyli zupełne przeciwieństwo lekkiego musu jaki zapowiadano. Delikatnie proszkowe, w sposób tak drobny, jakby mączny, bardzo mocno słodkie, na chwilę wysunęło się także mleko w proszku, tym przytłoczona została wanilia, stała przez to daleko, a zbity (nie)mus na myśl przywiódł mi lody waniliowe, w pierwszej kolejności jednak zimne i słodkie. Gruba warstwa zewnętrzna nieźle trzyma i chroni wnętrze, ugryzłam kostkę, niemożliwym jest wpakowanie jej całej do ust, zęby przebiły się do miększego, aczkolwiek zwartego środka. 


Podniebienie zalała nieprzesłodzona mleczność, musnęła je nuta wanilii, ale tyle "mousse" widziano. Jedząc tak jak lubię, odgrywa rolę co najwyżej drugoplanową, zgnieciony, przytłoczony, jakby sam chował się wstydząc za zgubioną przez producenta lekkość, puszystość, napowietrzenie. Położyłam więc kawałek, postanowiłam zaczekać na rozwój sytuacji podczas rozpuszczania, nie dzieje się to od razu, czekolada uwalnia smak, lecz chwilę jeszcze czekamy, aż zacznie dziać się coś więcej. Zewnętrzna warstwa już zmiękła, otoczyła zbitą grudkę kremu gęstą, pyszną masą. Lecimy dalej, poczułam zimne coś, minimalną proszkowość, zero smaku, wanilia, która dawała o sobie znać wcześniej teraz zniknęła, nie pojawiła się nawet na moment, nadzienie dodało tłustości i słodyczy, zmieszało się z błotkiem, mogłam już tylko wywiesić kartkę "WANTED MOUSSE" i powrócić do brutalnego rozgryzania każdą z cząstek. 
Zawiodłam się, tak bardzo czekałam na tą tabliczkę, tak bardzo na nią liczyłam, nie mogę postawić jej nad Cacao Mousse, co więcej, spada o stopień niżej. 
Nadzienie wydawało mi się trochę sztuczne, zimne i lodowo waniliowe, czekolada natomiast była pyszna, mleczna, błoga, ostatecznie chyba cieszę się, że występowała w takiej ilości. 
Polecam spróbować dla porównania, ale nie gwarantuje zadowolenia, nie mogę także zagwarantować rozczarowania, bo jak wiadomo ile ludzi na świecie tyle odmiennych gustów. 


Ocena: 4/6
Cena: 4,50
Gdzie kupiłam: dostałam 
Kaloryczność: 586/100g


wtorek, 1 marca 2016

Ritter Sport, Cocoa Mousse

Nie wiem co dziś tu napisać, serio, totalna pustka. Na szczęście czekolada zawsze idealnie ją wypełnia ;)
Wyraża więcej niż tysiąc słów. 


Czekoladę tę nabyłam w Almie, do ręki wzięłam bez zastanowienia i nie wypuściłam, aż do powrotu do domu, nie była jakimś szczególnym obiektem pożądania, ale mam okropną ochotę na tę z musem waniliowym, a jej prędko (w Polsce) nie zdobędę, no więc czymś trzeba się zadowolić ;) Opakowanie jest brązowe, w połowie urozmaicone, ale zachowano standardową, przekrojoną kostkę, otworzyłam je odsłaniając tabliczkę tą co zwykle zaskakującą, rozczarowującą, inną, podzieloną na 9 kostek. Widok ten zawiódł mnie okropnie, cząstki są duże i nie wygląda to tak ładnie, jak podział na ich 16. Jeszcze jeden rzut okiem na plastik i wszystko jasne, nawet na nim ukazane są trzy kostki w rządku, jak mogłam to przeoczyć? Ale nie kupić czekolady tylko przez inny, niedogodny dla mnie podział? To byłoby głupotą. Nie zbaczajmy z tematu. Łamie się dość ciężko i pierwszy raz nie widać nadzienia, przekroiłam więc jednego giganta, co się stało? Kostki znów się rozpadają, spód odpada, nie wiem dlaczego ostatnio Rittery tak mają.  


 Tabliczka pachnie mocno mlecznie, lekko słodko, z delikatną, nieintensywną domieszką kakao. Czekolada gruba, więcej znalazło się jej na spodzie, znów mocno mleczna, wydaje mi się nie-ritterowa (?). Twardawa podczas łamania i działania nożem, ale zębom ulega z łatwością, umiarkowanie (oczywiście jak na mleczną :D) słodka, na pewno nie można nazwać ją w tym  przesadzoną. Cały czas obecna nutka kakao jest niestety gdzieś w tle, tłustawa i jestem pewna, że nieco inna. Rozpływa się gładko, przyjemnie i błotniście, czyli tak jak lubię najbardziej. Mus zamknięty w środku prawie wcale nie jest napowietrzony, miękki, gęsty, lecz nie zwarty, do tego tłusty, niemal niesłodki. Gorzkie kakao wychodzi po chwili, wcześniej jest nieoczywiste, nieokreślone, można nawet powiedzieć, że troszkę mdłe. Rozpuszcza się szybciej niż otoczka, tłuściej i nie tak gładko, totalnie niemusowo (:D). Smaczne, ale nie tego oczekiwałam, choć spodziewać się dużo nie można, musy w czekoladach zazwyczaj tak wychodzą, wilgotne, ciężkie, na szczęście całkiem smaczne. 


Zęby przebijają się przez solidną warstwę zewnętrzną do miękkiego wnętrza kremu, wyraźnie czuć różnicę w konsystencji. Jest słodko, ale swój udział ma także kakao, przychodzi ono po chwili, jednak zostaje, bije się z nieprzesadzoną słodyczą o pierwsze miejsce, przegrywa na rzecz mlecznej czekoladowości, stoi w tle, jako bohater drugoplanowy. Kostka położona na języku od razu zaczyna proces rozpuszczania, podniebienie zalewa mlecznością, powstaje aksamitna, tłuściutka, błotnista otoczka, do której całkiem szybko dołącza (pseudo)mus. Dodaje pierwiastek kakao, a także trochę tłuszczu, nie odbierzcie tego źle, nie wali palmą, margaryną, mimo, iż tłuszcz palmowy zajmuje trzecie miejsce w przetłumaczonym składzie. Nie zmienia konsystencji bagienka, nie dodaje lekkości, jest ono gęste i gładkie. 
Całość jest smaczna, nie zaskakująca, ale połączenie również nie należy do wymyślnych, mleczna, słodka, kakao było wyczuwalne, natomiast gdzieś dalej, dominowała czekolada, nie można  powiedzieć, że przytłoczyła wnętrze, gdyż nie było ono musem, a gęstym, miękkim tworem, niemniej jednak dobrym.  


Ocena: 5/6
Cena: 4.99
Gdzie Kupiłam: Alma
Kaloryczność: 577/100g
64 kcal w kostce


Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie! Dajcie cynka jeśli wiecie gdzie mogę zdobyć tę z musem waniliowym, a także inne zagraniczne RS, łącznie z wiosenną, białą limitką ;)
Z góry dziękuję.

wtorek, 16 lutego 2016

Ritter Sport, Nuss-Kipferl

Dzisiejszy dzień zaczął się fatalnie. Przywitał mnie telefon pełny informacji, o super, znajoma ze szkoły zaobserwowała mnie na insta... Nikt miał o tym nie wiedzieć, ale trudno, olej to dziewczyno, zaraz musisz zebrać się do wyjścia, sprawdzę jeszcze tylko pocztę i inne media społecznościowe (ach te pełne nazwy :D). O, ktoś zgłosił moje konto.. Zaraz, co?! Jeszcze raz? Słucham? Ludzie naprawdę nie mają co robić. Nie obchodzi mnie to, że ta osoba może to czytać, mam to gdzieś, to miało być miejsce, w którym będę mogła się wygadać i podzielić jedzonymi słodkościami, czyta to ktoś ze szkoły? W takim razie pozdrawiam!
Nie rozumiem tego, myślałam, że teraz nikomu nie przeszkadzam, żyję sobie spokojnie w swoim świecie, ale jak widać i tak znajdzie się debil, któremu się nudzi, lub zwyczajnie cię nienawidzi. Tylko przecież sama o tym pisałam, że mam kilka osób które irytują mnie wszystkim, ale omijam je, nie rozmawiam z nimi, nie istniejemy dla siebie, po co mam robić im na złość? Nie widzę w tym sensu. Wdech i wydech, nie będę się tym przejmować...

Na komentarze pod poprzednim postem odpiszę jutro rano ;)


Pamiętacie jak mówiłam, że nie otworzę czekolad z zimowej edycji dopóki nie dorwę niebieskiej? Nie, niestety nie udało mi się jej zdobyć, ale po przeczytaniu recenzji u Kimiko, która najlepsza nie była, o dziwo nabrałam co do niej większej ciekawości. Tego dnia niezwykle duża kaloryczność (590 w tabliczce) nie była mi tak straszna. Odgrzebałam więc produkt i spojrzałam na opakowanie. Jedną połowę zajął kwadratowy bałwan odziany w bordowy szalik i czapę, które barwą odpowiadały stronie prawej, na środku niezmiennie ulokowano logo Ritter Sport. Podczas wyjmowania czekolady, a co za tym idzie, trzymania jej w palcach, zaczyna się już rozpuszczać. Przekroiłam kostkę, aby zobaczyć co kryje się w środku, towarzyszył temu chrzęst, który zapowiedział niezłe chrupanie. A jak pachnie? - Słabo (delikatnie), trochę mlecznie, mocno słodko, a także nieco orzechowo. Nie wiem dlaczego, ale w drugiej bądź trzeciej Ritterce z rzędu, podczas działania nożem odpada spód, od niego więc zaczęłam. 


Bardzo miękka, rozpływa się błyskawicznie, tłusta, lecz dużo mocniej niż przeciętny RS, na szczęście słodycz jest już w normie, nie za wysoka, aczkolwiek jak najbardziej obecna. Wyczuwalne jest także kakao, a gładkość łącząca się z delikatnością sprawia wrażenie plastelinowo - kremowej. 
Nadzienie jak zawsze występuje w niemałej ilości, ma nieokreślony, brudny kolor, przez który widoczne są średniej wielkości kawałki. Znów przywołać muszę miękkość i tłustość, są one większe niż w otoczce, która trzyma wnętrze w ryzach, wyswobodzone daje się formować, brudzi paluchy i rozpuszcza się w nich. Z języka znika w sekundzie, na końcu dają o sobie znać orzechy laskowe, nuta muska podniebienie, zmywa się i daje pole do popisu kawałkom, a ich z pewnością nie pożałowano.  Orzechów jest znacznie mniej, podkręcają smak, są podprażone i lekko chrupiące, ciasteczka według mnie wypadły lepiej, nie mają wybijającego się smaku, za to mocno chrupią, nie kalecząc przy tym języka. Czuć orzechy, jednak dopiero po chwili i nie jest to bardzo intensywne, wysoką tłustą maślaność, która pochodzi w głównej mierze od nadzienia, a także mocną słodycz i delikatną mleczność. 


Cząstka rozpuszcza się w sekundzie, zostawia multum dodatków, które trzeszczą w zębach, urozmaicają niemal jednolitą całość i w następnej kostce, gdzie orzechów znalazło się więcej, podkręcają smak. Jest bardzo miękko, po przegryzieniu w sekundzie robi się jakby rzadko, tak jak w ciastkach Creme Brulee. Rozpływa się błyskawicznie, błotniście, na początku czuć mleczność i nutkę kakao, zewnętrze tworzy podkład, który przygotowuje na tłustość jaka od nadzienia przychodzi szybko. Dokłada ono tłuszczu, którego nie mogę nazwać inaczej jak tylko maślanością, mocniejszą słodycz, na końcu zaś orzechowy smaczek. Drobinki zachowują trzeszcząco - chrupiące właściwości, a także podkręcają orzechowy odbiór całokształtu. 
Smakowo jest delikatnie, mocno słodko, mlecznie - orzechowo i zaskakująco tłusto. Kubki smakowe czekoladę czują raczej mało, ale chrzęst im się podoba. Ogólnie rzecz biorąc było smacznie, jednak nawet mi przeszkadzała nadmierna tłustość, która po dwóch paskach nie była już fajnym masłem, a stawała się  uciążliwa. Szkoda, bo gdyby nie oda, byłabym skłonna dać 5


Ocena: 4/6
Cena: 3.99
Gdzie kupiłam: Carrefour
Kaloryczność: 590/100g 
    147 kcal w pasku


niedziela, 7 lutego 2016

Ritter Sport, Caramel Nuts

Naklejamy uśmiech i zaczynamy, każdy dzień taki sam, różnią je tylko jedzone słodycze :d Chciałabym być normalną nastolatką, ale cóż, żeby jedni mogli być nazywani normalnymi, inni muszą być nienormalni, no nie? Tylko ja i czekolada, chyba nie moja wina, że nie zostałam stworzona po to aby być z ludźmi, co z tego, że łatwo zawieram kontakty i takie słowo jak "wstydzę się" prawie nie istnieje, skoro przyzwyczaiłam się do siedzenia w domu i pogłębiania uzależnienia od czekolady, dziś naliczyłam ułożone w pudełku,  między ciastkami i innymi słodkościami aż 32 tabliczki, macie większe "przewinienia" czy powinnam się leczyć? haha 


Opakowanie choć barwa nie należy do moich ulubionych podoba mi się, apetyczne karmelowe kostki, orzech laskowy, ciepłe i zachęcające, w dużej mierze dzięki niemu tabliczka nie musiała długo czekać. 
Jedyne co mnie irytuje to ten ślad po naklejce lecz na to wpływu nie miałam, a także przecież nie jest to "wina" producenta. Karmelowo - maślane nadzienie wypełnione kawałkami orzechów i wafelków, zamknięte w mlecznej czekoladzie, połączenie to wydało mi się godne oceny poza skalą i idealne na cukrową ochotę, spełniło wymagania? Gdy tylko ją zobaczyłam zapragnęłam spróbować, zapach tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. 


Standardowe 16 kostek ma apetyczną mleczno brązową barwę, tabliczka łamie się łatwo, równo,  z charakterystycznym dla wafelków, które zawiera chrzęstem. Pachnie bardzo intensywnie, mlecznie, słodko, kakao również ma swój udział, nic nie wysuwa się za bardzo, za tę część mogłabym dać maksymalną ocenę, oby tylko smak szedł z tym w parze. Patrząc na skład (którego nie mam zdjęcia, nie został przetłumaczony) tłuszczu nie brakuje, a jednak podczas krojenia czekolada oddziela się od nadzienia, które zaczyna się kruszyć, jak to możliwe? Przynajmniej miałam ułatwione zadanie i od otoczki zaczęłam. Błogo się rozpuszcza, szybko i aksamitnie, jest mocno mleczna, słodka lecz grzechem byłoby powiedzieć, że za bardzo, a także kakaowa, nie mocno, ale jest ono wyczuwalne przez cały czas jedzenia. 


 Już podczas wydostawania nadzienia, co swoją drogą dzieje się bez problemu (xD), okazuje się, że nie ma co martwić się o to, iż jest za suche. Za to pierwsze co czuję to wysoka słodycz, rozpływa się błyskawicznie, znika w sekundzie, a moje kubki smakowe jakby zastygły, robimy więc drugie podejście. Jest tłuste i tak jak mówiłam bardzo słodkie, trzeba się wczuć aby poczuć karmel, za nim stoi maślany smaczek, który nie jest zbyt intensywny. Pełne drobinek orzechów i andrutów(?) , przez to trzeszczące i nie rozpuszczające się gładko, tych pierwszych jest znacznie mniej, kilka wypadło podczas krojenia, nie są przemielone na wiór, a także nie podprażone, świeże lecz ich smak w całości wyczuwalny jest słabiutko oj słabiutko. Kawałki wafelków lekkie i chrupiące, ale nie niwelujące słodkości, w końcu miał być karmel, a często producenci dają mnóstwo cukru i myślą, że to wystarczy, nie palony, nie wykwintny, chwilami jednak obecny. Kiedy z nadzienia pozostaje niewiele wyłania się orzechowy posmak, a cząstki nieco pchają się w zęby, są takie kostki, w których więcej ich niż samego kremu, który mógłby być trochę mniej słodki. 


Całość jest bardzo miękka, karmel chowa się w cieniu, ale nie ma smaku, który zdecydowanie by dominował. Czekoladę czuć od razu, zęby jednak w sekundzie uwalniają wnętrze, które nadaje słodyczy i smakiem szybko łączy się w jedność. Wafelki i orzechy podczas jedzenia da się rozróżnić, mocno chrupią i trzeszczą, ale gdyby ktoś dał mi cząstkę bez oglądania opakowania miałabym problem ze wskazaniem smaku "głównego" - karmelu.  Rozpuszcza się szybko, nie potrzebuje pomocy, czekolada błotniście, mlecznie, aksamitnie, do tego przyjemnie tłusto, a kakao wyczuwalne jest cały czas. Szybko odsłania szorstkie nadzienie, które poddaje się temperaturze jak na wyścigi. Na koniec zostają drobinki, mimo trzymania na języku, udziału w procesie rozpuszczania, nie rozmiękły, zachowały trzeszczące właściwości. 
Mlecznie, mocno słodko, chrupiąco, nuta kakao nas nie opuszcza, karmel wyczuwalny jest mniej niż mało, a jednak jest pysznie. Mogłoby być mniej cukru, a nad karmelem mogli popracować, nawet z minusami kostka za kostką wędrowała do moich ust. Smak nie był wyszukany, nie taki by kupować nałogowo, jedną tabliczkę za drugą, ale na tyle pasujący mi, że nie zauważyłam kiedy na talerzu były same okruszki. 


Ocena: 6/6
Cena: 4.99
Gdzie kupiłam: Decathlon
Kaloryczność: 585/100g 

wtorek, 19 stycznia 2016

Ritter Sport, Whole Hazelnuts

Wstać czy nie? Boże nie wstanę! Zaśpię, zimno mi, nic się nie stanie jak nie pójdę. Debilu, przecież nie znosisz przepisywać, wstawaj! Rozumiesz?! WSTAWAJ! to ostatnia szansa, zaraz będziesz biegała z jęzorem na brodzie, już 15 po siódmej.. Ostatnie ostrzeżenie, wstawaj.
Chyba zaraz padnę na klawiaturę i usnę. Serio jestem nieprzytomna, wstać rano to nie lada sztuka. Wy też macie taki problem? Może czas zacząć kłaść się wcześniej? - hahaahahha

Zaniepokojona widokiem kilku ostatnio otwieranych słodyczy postanowiłam wziąć się za te leżące najdłużej, ostrożności nigdy za wiele więc nie zastanawiałam się,  złapałam tabliczkę zakupioną we wrześniu, jej termin się zbliżał, a do tego to produkt z orzechami, przez myśl przebiegły mi orzechy zatęchłe. Jak się później okazało pospiech nie był potrzebny, więc z resztą "staruchów" się nie gorączkuję. 


Opakowanie przedstawia tam tabliczkę, mnóstwo orzechów, barwa czekolady i logo RS, nie ma co długo nad nim rozmyślać, trzeba otwierać. Tak na marginesie - czy ktoś z was, kiedykolwiek otworzył ją tak jak sugeruje producent, dobrowolnie połamał ją przed otwarciem? 
16 kostek ukazało się w stanie idealnym, pomiędzy nimi prześwitywało kilka orzechów, logo było na miejscu, wszystko, zdaje się, jak należy. Kolor jednak był zadziwiająco ciemny, zupełnie nie mleczno - czekoladowy, ale nie był to brąz wskazujący na tabliczkę gorzką czy nawet deserową. Pachnie kakaowo z dozą słodyczy, intensywnie, nawet zatkany nos nie zatrzymał zapachu. Spód wypełniony dużymi orzechami, jak zwykle znalazły się dwie gołe kostki, jak zwykle też znalazłam w tym plus. Zaczęłam od chrupaczy. 

Było ich dużo, kilka skrywało się wewnątrz kostek, łatwo dawały się oddzielić  i spróbować. Chrupiące, podprażone, gorzkawe, a także lekko wilgotne w środku, niby dobre, okej, a nie smakują mi tak jak w białej Alpen Gold, tamte to było mistrzostwo!
Z trudem ułamałam pusty kawałek, czekolada jest twarda. Ciekawa co z tego wyniknie zostawiłam pole do popisu samej cząstce, niech robi co chce. Nie rozpuszcza się tak szybko jak mleczne tabliczki, do tego nie do końca gładko, nie jest przesłodzona, obok słodyczy stoi kakao i niewysoka mleczność. Zaskoczyła mnie bardzo, jest stonowana, kakao (to mleczna czekolada :D) czuć wyraźnie lecz nie gorzko, w buzi okazuje się miększa, robi błotko, subtelnie słodkie. Zaczyna delikatna słodycz, dołącza do niej i przewyższa kakao, następnie dochodzi mleczny pierwiastek, to drugie przybiera na intensywności, a słodkość równa się z mlecznością. 


Grube kostki na początku aż ciężko opanować, orzechy odgrywają dużą rolę, wpasowują się,  także przyczyniają się do ostatecznego odbioru tabliczki  - jako mało słodką. 
Nie wiem co z nią zrobić, szukałam słodyczy którą łagodziłyby orzechy, mleczności i aksamitności, którym charakteru nadawałyby wyżej wymienione. Ta tabliczka to przeciwieństwo  cech, których oczekiwałam, które jak dla mnie powinny być w każdej mlecznej tabliczce z orzechami. Było okej, ale nic więcej, na pewno nie wrócę do niej ponownie, wolałabym sprawdzić jak ma się sprawa w klasycznej "czekoladzie z okienkiem". 

A wy co o niej myślicie? Lubicie? Może to moja była jakaś felerna? 
Biała to przy niej mistrzostwo! :D


Ocena: 3.5/6
Cena: 2.79(promocja)
Gdzie kupiłam: Kaufland
Kaloryczność: 573/100g


piątek, 27 listopada 2015

Ritter Sport, Eiscafe

Właśnie oglądam Kevina, a wy? :D Takiego klasyka nie można odpuścić, to tak jakby nie obejrzeć corocznego pojedynku Barca - Real :D Nie możliwe ;)
A jutro.. Jadę po prezenty mikołajkowe !! Święta coraz bliżej <33

A teraz proszę nucić:
Jehje.. Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta..


Dziś przedstawiam wam drugą, a przy tym ostatnią posiadaną przeze mnie letnią limitkę. Ochota po zakupie zniknęła błyskawicznie, ale termin gonił, a i nie chciałam by plątała się między zimowymi. 
Opakowanie ma ładne, utrzymane w odcieniach brązu i bieli, prezentuje dostojną mrożoną kawę z lodami i kostki. Choć podejrzewałam, że jak to z kawą w czekoladzie bywa - nie ma co się jej spodziewać, to jednak cicha nadzieja pozostawała. 
Po otwarciu przywitał mnie aromatyzowany "kawowy" zapach, intensywny,  bardziej nawet przywodzący na myśl Cappucino z proszku - które tak na marginesie, kiedy byłam mała uwielbiałam, siedziałam w fotelu i czułam się taka dorosła, szczególnie mam w pamięci obraz ze świąt i  siebie uchachaną w jednej ręce trzymającą filiżankę, a w drugiej szyszkę z ryżu preparowanego :)
Na grubą, szesnastokostkową tabliczkę zaczął wdzierać się nalot (na bokach), był więc to ostatni dzwonek, a termin nie był jutro.


Bez trudu połamałam ją na paski, pod dość ciemną, solidną warstwą czekolady "siedzi" BARDZO jasnego brązu nadzienie. Jest go dużo lecz mniej niż zwykle. Zaczęłam od otoczki, trzyma się ona wnętrza, ale daje oddzielić. Nie jest za słodka, wyczuwalnie kakaowa i gładka. Nie nazbyt margarynowo tłusta, mało mleczna, a rozpuszcza się wolniej niż ostatnio przeze mnie jedzone. Robi błotko (nie jest to obrzydliwe określenie, prawda? :D ;)) i znika. 
"Napój bogów" w postaci kremu nie ma żadnych grudek, jest miękki, ale gęsty i zwarty. Na nim ta tabliczka poległa całkowicie. Margarynowo tłuste, zaraz po tym słodkie, dopiero po tym wyczuwam małą kawowość, przytłumioną kawopodobność, nie podoba mi się to. 
Dziwnie się rozpuszcza i jest po prostu niedobre


Całość mi nie smakowała. Dobrą czekoladę zabiło nadzienie - letnia (chodzi mi o temperaturę :D) margaryna. To zdecydowanie najgorszy z próbowanych przeze mnie Ritterów i tabliczka z najtłustszym nadzieniem w jakże krótkiej historii bloga. 
Było tłusto, było słodko i po większej ilości przyprawiająco o mdłości. 
Nie niezjadliwa, nie taka jak ostatnia biała, ale z pewnością nie chcę do niej wracać. Jadłam gorsze rzeczy, jadłam też lepsze, nie zasługuje na 2, mam ogromny dylemat. 


Po napisaniu notki i prawie jej udostępnieniu zerknęłam na recenzje z ulubionych blogów, ogromnie zdziwiło mnie, że tak źle ją odebrałam, albo raczej, że wy tak dobrze ją odebrałyście. Dlaczego moja była tak ciemna?
Te pytania pozostaną bez odpowiedzi. Osobiście nie polecam 
                                                             - Ewa Wachowicz  Magia :DD


Ocena: 3/6 (ale takie słabe ;))
Cena: 2,79
Gdzie Kupiłam: Kaufland
Kaloryczność: --->

Podobał Ci się wpis? Masz odmienne zdanie, a może jakieś rady? Chętnie posłucham wszystkiego i wszystkich z osobna. Będzie mi miło, gdy zostawicie ślad swojej obecności ;)