Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mondelez. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mondelez. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 czerwca 2016

Mondelez, Milka Toffee Cream

Chciałam wczoraj napisać, poważnie, nawet miałam chwilę czasu, ale gdy za oknem słońce pali skórę, a termometr w cieniu pokazuje 33 stopnie, nie chce się  nic, jestem pewna, że 90% społeczeństwa najchętniej położyłaby się na zimnej podłodze, spędziła dzień w basenie z lodowatą wodą, bądź też siadła na łóżku twarzą w twarz z wiatrakiem. Taka temperatura nie sprzyja myśleniu, nie skłania do zrobienia czegokolwiek, a już na pewno nie jest przyjacielem osób tułających się autobusami i zmuszonych do super ekstra spaceru po patelni. Odczuwalna temperatura równa była 36 stopniom, a na domiar wszystkiego co złe chyba likwidują Alme będącą w galerii, do której mi najbliżej i powiedzmy po drodze. Chyba sezon na narzekanie można uznać za rozpoczęty, dobrze, że jestem jedną z pierwszych, przynajmniej jeszcze nie doprowadziłam was tym do białej gorączki ;)

Wakacje już mamy, Polska wygrała, wszystko niby okej, ale już wiem jak to będzie. Wy planujecie wakacje ze znajomymi, ogniska, jezioro, zabawę i wspomnienia, a ja jak zwykle nawet nie mam się do kogo odezwać, to trochę przykre, jednak widocznie to we mnie tkwi problem, cóż, nawet nie wiem po co wam o tym piszę. Przejdźmy do czegoś prostego, tak żeby dużo nie mówić, krótko, bo i nie ma nad czym się rozwodzić :)


Opakowania Milki podobają mi się od zawsze, prostota, fiolet i już na tym etapie bijąca słodycz (UWAGA: to słowo pojawi się w różnych formach niezliczoną ilość razy). Kupiłam ją tylko dlat.. właściwie to nie wiem dlaczego, kupiłam i już, a później wszelka ochota wyparowała, data spisana, miejsce w pudle znalezione, można zapomnieć, aż do dnia kiedy jej śmierć zbliżać zaczęła się wielkimi krokami. W skrócie, pieniądze wdałam, ochoty nie miałam, a zjeść musiałam. Plastik przylega do produktu, co bardzo lubię, wygląda to tak estetycznie, o czym zresztą już nie raz pisałam, ale tu to już przesada. Tabliczkę próbowałam wręcz wyrwać, ale nic, zmuszona byłam rozkleić cały fioletowy kubraczek (boże, co za słowo :D). 


Zapach wystrzelił jak młody więzień wypuszczony zza krat po 10 latach. Chwilowo pomyślałam: obłędny! Czekolada, karmel, mleczność i cukier. Trzymając ją pod nosem zmieniałam zdanie w całkiem szybkim tempie. Zniknęła mleczność z czekoladą, był cukier, cukier, karmelowa nuta i cukier, przerodziło się to w aromat ulepkowaty, który nie każdemu się spodoba.
Tabliczka została podzielona na 5 pasków, każdy z nich liczył 3 kostki, co po trudnych obliczeniach matematycznych dało nam ich 15. Nie wiem czy mogę powiedzieć, że połamanie wzdłuż linii ukazało część nadzienia, było to raczej wyginanie połączone z rwaniem i nie, to nie dlatego, że za oknem jest jak jest, jadłam ją w smutny, pochmurny dzień. Nóż bez problemu przeszedł przez jedną z cząstek, ukazał wnętrze apetyczne, nie idealne, ale i nie odrażające. 
Grubsza na górze otoczka jest niezła, taka typowa fioletowa, mocno mleczna, tłuściutka, niby jak zawsze, ale później wydała mi się odrobinę mniej słodka, choć nie znaczy to, że wcale, nie ma tak moi drodzy xD
Krem, który znalazł się na języku zaraz po niej okazał się straszny. Najprawdziwszy cukier w cukrze, minimalnie proszkowy, bardzo tłusty, tylko odrobinę czuć mleko w proszku i.. tyle, nic poza porażającą słodyczą wymieszaną z tłuszczem, nie ma on nic wspólnego ze spodem Toffee Wholenut.


Ostatni został karmel(?), jego ilość nie powala, ba, było go naprawdę mało (na zdjęciach jakoś lepiej to wygląda). Ciemno złoty, można nawet powiedzieć pomarańczowy, błyszczący, lejący i lepiący, ale nie do końca płynny. Znów wyraźnie słodki, słodko - toffiowy, tłusty w sposób maślany, lecz plątała się także domieszka margaryny, jedno jest pewne - i tak lepszy niż krem.
Całość była miękka, toffee wymieszało się z mlecznością, słodycz zjednała siły i stworzyła cukrową armię, ale przynajmniej tłuszcz nie próbował się wybić. 
Nie będzie zaskoczeniem jak powiem, że rozpuszcza się błyskawicznie, początkowo czekolada tworzy gładki, mleczny podkład, jednak szybko dołącza toffiowy karmel, część najgorsza zostawiła małą grudkę, a wszystko zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Jakieś tam błotko powstało, ale nie takie jakie lubię, nie takie jakie być powinno, królowała słodycz, normalnie powinna dostać koronę za zawładnięcie tabliczką. 
Czekolada nie jest niezjadliwa, ale trzeba by nad nią dużo popracować.


Ocena: 2,5/6
Cena: 2,85
Gdzie Kupiłam: Groszek
Kaloryczność: 540/100g
108 kcal w pasku


niedziela, 19 czerwca 2016

Mondelez, Milka Triple Choco Cocoa

Siemeczka, hej, cześć, witajcie.
Nadrobiłam zaległości, choć nawet nie próbowałam tego wszystkiego komentować :) Za oknem żar, a ja w piątek nieoficjalnie rozpoczęłam wakacje, jeszcze tylko odebrać świadectwo i wolność (na dwa miesiące -.-). Powiem wam szczerze, że wyszłam z wprawy, z pewnością, dlatego żeby się zbytnio nie trudzić na tapetę weźmiemy Milkę potrójnie (jeśli mogę to tak nazwać) nadziewaną, a wszelkie niedoskonałości może wynagrodzą wam zdjęcia, które powiem nieskromnie, wyszły całkiem nieźle :)


Zobaczyłam, zapragnęłam, kupiłam. Może nie dosłownie, nie pragnęłam, ale chciałam, pamiętacie jak wam pisałam, iż jak byłam sporo młodsza to stwierdziłam, że chcę spróbować wszystkich dostępnych w Polsce produktów fioletowej? Także nie kupiłam, dyskretnie zasugerowałam mamie, że mogłabym ich spróbować, o mamo, są w żabce, to nowość, wróciła drugiego dnia z pracy i wyjęła z torebki dwie tabliczki, rzucając tylko "po jednym pasku dla mnie :)". Zaraz, o czym to ja.. Ach, nieważne, zdjęcia zrobiłam, do konsumpcji przystąpiłam. Czy trzeba mówić coś o opakowaniu? Fiolet, fiolet i pasek, standard, jednak to co w środku miało być inne, nowe, trzy nadzienia w jednej tabliczce? Zaraz zaraz, widziałam to już u Cadbury, lecz smaków było więcej, a u nas.. Wersja karmelowa, no przecież, podział i wygląd kostek nie różni się od niej niczym.


Podkład niby był ten sam, a smakował mi bardziej, nie jest tak słodki (jakby w Caramel flavor zapożyczyła "coś" od nadzienia), prawdziwa MAGIA CUKRU :D
Zaczęłam od ciastek, a raczej cząstki wypełnionej "węgielkami", kumulowały się one w samym centrum i nie były równo podzielone, w jednej wypieków było malusieńko, a w drugiej więcej niż samej czekolady. Mleczność, kruchość i kakao, nie jest ani odrobinę twardo, idealnie, chcę taką całą tabliczkę! Niby nuda, nic nadzwyczajnego, a jednak błotko, które stworzyła aksamitna czekolada, mleczność i słodycz wymieszana z kruchymi kakaowymi ciastkami, było super smacznie. Szybko poszło, oblizałam usta i przeszłam do kostki ze zbitym kremem o ciemnej barwie. Bardzo tłusty, miękki, aczkolwiek zwarty, nie nadto słodki i kakaowy, bez głębi i wyszukanych nut, ale wyraźnie - nie wierzę! Milka wie co to kakao?!
Całość (otoczka + wnętrze, nie,  jeszcze nie podsumowuję :)) jest słodka i delikatna właśnie za sprawą otoczki, posiada delikatny kakaowy akcent, jest także niemal jednolita, rozpływa się tworząc błotko gładkie, muliste i gęste.
Ostatnim nadzieniem, które przede mną (nami) zostało był niemal czarny, półpłynny sos, nie wylewa się jak woda ze źródełka w górskim potoku, lecz zdecydowanie bliżej mu do płynnego niż stałego. Minimalnie jakby mączny, znów tłusty, kakaowy i za razem słodki, zupełnie jak polewa do lodów. Błyszczy się jak glaca naszego wuefisty(?) i na pewno idealnie komponuje z lodami śmietankowymi. 
Kostka tak jak poprzedniczki nie jest za słodka, miękka, również jak poprzedniczki mocno mleczna i kakaowa, ale jednak w sposób jakiś lepszy. Wystarczy, że chwilkę potrzymamy ją na języku, a wnętrze wypłynie na podniebienie, podczas rozpuszczania łączy się z otoczką, błotko, które pojawiło się w tym wpisie już kilka razy jest fenomenalne. Słodkie, gęste, mleczno-kakaowe, błotko, za sprawą wielkości cząstek pozwala się sobą rozkoszować niekrótką chwilę.


Nie mam problemu z wyborem najsłabszego ogniwa, wy też pewnie zauważyliście, że na 3 miejscu znalazł się krem, może nie był zły, jednak najgorszy w tym zestawieniu. Był nawet odrobinę gorzkawy, a kostka z nim najmniej słodka, jednak tłustość jaką się odznaczał i chwilowe wrażenie takiego zimna na języku skreśliło jego szanse na triumf. Ciastka wygrały wszystko, chrupkość, świeżość i mleko :)

Chyba nie umiem wskazać, która wersja Triple bardziej mi smakowała, karmelowa była zbyt słodka, a cząstka z kawałkami nudna. W czekoladowej natomiast nie przypadła mi do gustu ta z kremem, za to kawałki ciastek to majstersztyk. Płynne nadzienia postawiłam na równi, choć są jak dwa różne światy. 

Nie jest to coś do czego chcę wrócić już, teraz, natychmiast, nie jest to też coś co mnie zaskoczyło, czy zachwyciło. Nie wrócę ani do jednej, ani do drugiej, próbować jednak warto, zawsze jest warto, choćby dla zdobycia nowych doświadczeń smakowych :)


Ocena: 5=/6
Cena: 3,29
Gdzie Kupiłam: Żabka
Kaloryczność: 520/100g
117 kcal w pasku 

poniedziałek, 9 maja 2016

Mondelez, Alpen Gold Nussbeisser

Tak jak obiecywałam dziś lepsze zdjęcia i przy okazji więcej. 
Mam dla was także ogłoszenie parafialne. Będzie mnie tu mniej, duużo mniej, czasem coś się pojawi, ale wtedy kiedy będę miała czas i chęci, nie wiem czy to będzie raz w tygodniu, czy rzadziej, może częściej. Jutro moje marzenie się spełni, nadal nie mogę w to uwierzyć, mam ochotę skakać do sufitu i płakać ze szczęścia w poduszkę :) Na instagramie coś wrzucę, a chętnych do zobaczenia o co chodzi zapraszam jeszcze raz na snapa <magiac> Do zobaczenia :)
Ach, no i jeśli przyjmiecie mnie znów to pod koniec czerwca wracam do regularności :)
Z resztą co ja się sram, dla innych (w tym was) to jest tak naprawdę nic, wpisy przecież będą, koniec ogłoszenia, ty! budź się, teraz przyjemniejsza część wpisu :)


Przymierzałam się do zakupu klasycznej Nussbeisser, jednak nie w takim rozmiarze, tę dostałam na urodziny, była rozwiązaniem problemu jak i kolejnym problemem, jest całkiem spora :)
Opakowanie niezmienne jest od lat, zna je chyba każdy, jeśli sam czekolady nie próbował, to kartonik z okienkiem z pewnością widział - u babci, cioci, rodziców, przecież to ta słynna czekolada z okienkiem, lepsza od innych prawda? Sprawdźmy. 
Dziesięć pasków, nie wyglądają imponująco, aczkolwiek sentymentalnie, pamiętam jak wcinałam z mamą 100 gramówkę na pół, zazwyczaj w lecie miałyśmy na nią fazę, a 7 latka cieszyła się z płynącej po palcach czekolady. Odwróciłam czekoladę,a raczej wróciłam na poprzednią stronę, a tam.. Mnóstwo, mnóstwo orzechów, na każdą cząstkę przypadało kilka wielkich sztuk. Pochwał ciąg dalszy, zapachu nie można pominąć, iście nutellowy, orzechy i czekolada, czekolada i orzechy, słodycz - cudowna mieszanka. 


Znalazły się małe puste miejsca, które oczywiście wykorzystałam, całkiem gruba czekolada łamie się twardo, w buzi natomiast okazuje się miękkim, łatwym kąskiem. Delikatnie proszkowa, wyraźnie tłusta, niestety zbyt słodka, mleczność wyraźnie pochodzi od mleka w proszku (czuć nutę jego charakterystycznego smaku), rozpływa się nie tak szybko, błotniscie, ale znika szybko, puchatkowe kakao nie odgrywało żadnej roli, było rozmytym tłem, a słodycz stała zdecydowanie zbyt wysoko, po kilku czystych gryzach aż drapie w gardle. 
Ratunkiem miały być orzechy, szybko więc się za nie zabrałam, co nie było trudne, bez problemu się oddzielają, są świeże, duże i okazałe, podprażone dzięki czemu bardzo chrupiące. Zero wilgotności, żadnego zatęchłego flaka, były wręcz suchawe, na końcu wyczuć można delikatną goryczkę - ideał, tak jak w białej wersji


Czekolada jest nimi złagodzona, samej nie chciałabym mieć, słodycz tak nie atakuje, orzechy czuć nie tylko za sprawą urozmaicenia w postaci chrupkości, ich smak wybija się przez mleczność. W miejscach gdzie laskowców było mniej konsumpcja dostarczała delikatności, błogiej błotnistosci, tłustej mleczności i mocnej słodyczy, jednak i tak było smacznie. Kurcze było naprawdę smacznie, orzechy to majstersztyk,  były cudowne, odmieniły czekoladę, nadały jej nowe życie. Dwa paski oddałam mamie, ale z resztą nie miałam problemu, mimo, iż blokowała inne słodycze, jeśli będę miała ochotę na czekoladę z orzechami w niskiej cenie to z pewnością po nią sięgnę. 
Uważajcie tylko, bo łatwo "wchodzi", za łatwo :)


Ocena: 5+/6
Cena: dostałam
Gdzie kupiłam: jak wyżej
Kaloryczność: 555/100g
122 kcal w pasku 





Czekoladka po zdjęciach wygląda co najmniej biednie :)

sobota, 7 maja 2016

Mondelez, Cadbury Dairy Milk Puddles Smooth Hazelnut

Fatalnych zdjęć ciąg dalszy, nie wiem jak ja je robiłam, ale nie mogę na nie patrzeć, następny wpis będzie ładniejszy, obiecuję :D


Dawno nie było czegoś niedostępnego w naszym kraju, jednak terminy zaczęły gonić, więc muszę wyjadać. 
Zaczniemy jak zwykle, według dobrze już wam znanego schematu. Ciemny, matowo - połyskujący fiolet to znak rozpoznawczy Cadbury, większą część opakowania, które swoją drogą przylega tak jak lubię, zajmuje nazwa i logo, z prawej zaś strony mieści się lekko (zakładam) nadgryziona kałuża. 
Długo nie zwlekałam, a także długo nie rozwodziłam się nad podziałem, wygląda identycznie jak 4 poprzednie (Milka Mint i Hazelnut, oraz Cadbury Mint). Zapach to fuzja mleczności i orzechów laskowych, następnie wplątuje się słodycz, aby to napisać przytrzymałam chwilę czekoladę bliżej nosa, w tym czasie zaczęła się rozpuszczać. 


Jest miękka, łatwo możemy ją spróbować, tradycyjnie inna niż Winter Edition, lecz identyczna jak reszta wyrobów C. - mleczno - proszkowa, tłuściutka, o kakao możemy nie wspominać, za to maksymalną mleczność warto podkreślić, słodycz stoi wysoko, ale tu mi to nie przeszkadza. Błotko jakie tworzy jest nieziemskie nie tylko w smaku, gęste, muliste, gładkie, nie znika szybko - ideał. Nacisnęłam górę wypustki, a nadzienie wypłynęło, tak jak było w przypadku Milek(?), tak i tu orzechowe jest bardziej płynne od Miętowego, niemal czarne i błyszczące. Gęste, lepkie, brudzi paluchy i odsłonięte pachnie jeszcze intensywniej orzechowo - czekoladowo. Okazało się mniej słodkie od otoczki, a także mniej orzechowe od Milkowej wersji, choć laskowce nadal były wyraźne, trochę takie sztucznawo - podkręcane. 


Ugryzłam całość, jest słodko i pysznie, błotniście nawet podczas działania zębami, cały czas mocno mlecznie, a po rozgryzieniu orzechowo i intensywnie czekoladowo, za minus można uznać wysoką słodycz, można też przymknąć na nią oko. 
Odebrałam ją jako lepszą od Milki za sprawą czekolady, która jest moim guru w kategorii mlecznych plebejskich czekolad. Orzechy i mleczność, mleczność i orzechy, do tego 90 gramów i dość niska kaloryczność - wszystko to składa się na takie szkolne pięć z plusem.


Ocena: 5+/6
Kaloryczność: ---->

środa, 4 maja 2016

Mondelez, Milka Triple Caramel flavor

Jestem coraz bliżej realizacji mojego największego marzenia, a wszystko zdaje się być przeciwko mnie, każdą chwilę na to poświęcam, ale mam nadzieję, iż pomimo ogromnego pecha? za tydzień (a może trochę więcej) będę mogła cieszyć się z każdej chwili. 

Podziwiam wegan i wegetarian, chciałabym nie jeść mięsa, ale obecnie przechodzę takie zawirowania jedzeniowe, że się na to nie porwę. Dziś zaczęłam swój w 100% wegański tydzień i postanowiłam, że będę sobie taki urządzać co miesiąc. Może to dla was głupie, ale ja jestem zadowolona, przynajmniej tyle :)

Łeb mi pęka. 


Milką Triple się nie jarałam, ale mieć chciałam, kupiłam, przywiozłam do domu, zjadłam, bez większych emocji, może pojawiły się podczas jedzenia? Zobaczmy. 
Nad opakowaniem nie trzeba długo się rozwodzić, jest fioletowo, krowiasto i ładnie, kostki jak zwykle prezentuję się okazale, aby troszkę zepsuć sielankowo słodki nastrój obok nich wklejono kaloryczność, niech bioderka wiedzą na co mają się szykować (żeby nie było, nie jest tragicznie, jest nawet nieźle, bo tabliczka liczy 90 gramów, a na 100 przypada 527 kalorii). Wysunęłam więc tabliczkę, podzielona została w innym niż zazwyczaj systemie, liczy 12 prostokątnych cząstek, po 4 każdego nadzienia, aby móc je odróżnić ozdobione zostały inaczej, co nie znaczy, że każda ładnie, wolałabym loterię, a wy? Od razu wam powiem, że łamie się gorzej od czekoladowej, nieidealnie równo, nie liczcie też na trzaski, otoczka jest miękka, łączy wypustki umożliwiając nam spróbowanie.


Już miałam się wgryźć, lecz na chwilę zatrzymał mnie zapach, również gorszy, choć nadal zapowiadający pyszne doznania smakowe, słodki i karmelowy, następnie mleczny. Jak pewnie wiecie zaczęłam od czekolady, aksamitna, tłuściutka, niebiańsko mleczna, niestety zdecydowanie za słodka, jakby wręcz karmelowa, czy ona przypadkiem nie przeszła nadzieniem? Kostki z chrupiącymi kawałkami to mleczność z dodatkiem kolejnej, tym razem chrupiącej słodyczy. Cząsteczek tych nie ma dużo, jedna z kostek to niemal sama czekolada, druga z kolei marnie zaopatrzona była w otoczkę, za to złocistych kamyczków miała od groma. Spore, gładkie, kanciaste, ogromnie tłuste, przywiodło mi to na myśl faworki, taki tłuszcz, na którym coś już było smażone, ale zdobyły dużego plusa - nie włażą w zęby i są idealnie twardo - kruche. 
Kolejna do ust powędrowała część z płynnym środkiem, nie mogę powiedzieć, że to Caramel, gdyż karmel występujący tutaj jest bardziej płynny, mniej gęsty, bliżej mu do tego z Toffee Wholenut, bardzo słodki, delikatnie palony(!), pyszny, kostka ta to zasłodzenie gwarantowane, jednak połączone z zadowoleniem kubków smakowych.   


Ostatniego nadzienia było najwięcej, otaczała go cienka warstwa, łatwo odpadającej czekolady, Przypomina on spód od przywoływanej już Toffee Wholenut, minimalnie proszkowy i w takim samym stopniu mleczny. Tłusty, na pewno nie karmelowy, a śmietankowy, nie tak bardzo słodki, dzięki czemu to trochę taki odpoczynek, nie bez powodu znalazł na środku tabliczki. Po połączeniu obu elementów kostki jest mlecznie, błotniście i słodko na poziomie akceptowalnym, (nie)stety nie karmelowo i prawie jednolicie. 

Najgorsza okazała się cząstka z chrupiącymi kawałkami, było to okej, ale zbyt zwyczajne, nieporywające (:D), na drugim stopniu podium postawiłam mleczno - śmietankowy krem, który wraz z otoczką tworzył genialne błotko, lecz nie był karmelowy. Zaszczytne, najwyższe miejsce w moim osobistym rankingu zajęła część z karmelem, była to miękkość, gładkość, maksymalna słodycz, ale i karmel, czuć go od pierwszego do ostatniego gryza. 
Wsunęłam trzy paski, jednak było mi za słodko, gratulacje za pomysł, podoba mi się nawet bardzo, jednak gdyby trochę popracować nad wykonaniem - zahamować maszynę dodającą cukier to byłoby jeszcze lepiej. 
Czytałam na jej temat 3 recenzje i mam nieco inne zdanie, w każdej pojawiło się to samo zdanie, mówiące o tym, iż tabliczka ta to połączenia tego co już zobaczyć mogliśmy, ja jednak wyłapałam malutkie różnice, było podobnie - lecz nie tak samo. 


Ocena: 4,5/6
Cena: 3,29
Gdzie kupiłam: Żabka
Kaloryczność: 527/100g
119 kcal w 3 kostkach 

środa, 27 kwietnia 2016

Mondelez, Oreo White Choc

Całkowicie straciłam motywację,wenę, jakbym się totalnie wypaliła, a co najgorsze to nie mija już jakiś czas. Muszę coś zrobić, koniecznie, bo jak nie to nie wytrzymam sama ze sobą! Ludzie. Nigdy nie miałam takiego problemu z napisaniem wstępu. Nie cuduję więc dłużej, może w końcu następny raz będzie lepszy :)

Ten wpis to okazja do ponownego podziękowania Asi za totalnie niespodziewaną paczkę z kilkoma słodkościami zza polskiej granicy. 
Ciastek tych chciałam spróbować już długo więc ucieszyłam się podwójnie, a pod aparatem telefonu wylądowały już następnego dziwnego pod względem pogody dnia - stąd nienajlepsze zdjęcia, ale uwierzcie mi na słowo - czekolada i tak nie była śnieżnobiała :D
Od pana Google zapożyczyłam zdjęcie, ale to  chyba nie problem xD Większym problemem jest mój zupełny brak skupienia, lecz co, ja nie dam rady? - Ja nie dam rady :D
Daruję sobie opisywanie kartonu, który na niebieskim tle, poza giga logo, przedstawia apetycznie wyglądające ciacha, o jednak już to zrobiłam :D
Ciastka swoje ważą, więcej - są naprawdę ciężkie, dwie sztuki to minimalnie ponad 40 gramów, tak też zostały zapakowane. Otworzyłam małe opakowanie, jego zawartość mimo lekko poszarzałej czekolady wygląda genialnie, prześwitujący spód jest wręcz śliczny. Wzięłam więc nóż i zaczęłam działać, jak się okazało przekrój wyglądał jeszcze lepiej. Śnieżnobiały krem ściskają niemal czarne herbatniki, które z kolei otula warstwa białej czekolady, na górze naprawdę gruba. 


Unoszący się zapach był nieintensywny, słodki, nie zdradzał zawartości, a dostarczał nozdrzom porządną dawkę mleka w proszku. Otoczka trudno się oddziela, trzeba radzić sobie z pomocą noża, położona na języku szybko się rozpuszcza. Mocno słodka, lecz nie można powiedzieć nic złego, maślano tłusta, mleczna, jednak z dość wyraźnym śmietankowym pierwiastkiem, pyszna i nawet delikatnie waniliowa, nie trzeba było wytężać wszystkich zmysłów, gdyż mimo jakby przytłumionego zapachu była bliska ideału. 
Krem, który jako następny znalazł się w buzi nie różni się niczym od występującego w klasycznej wersji markiz. Obrzydliwy, na maksa tłusty, proszkowy do granic możliwości i cukrowy na poziomie czystego lukru, zostawia ślad na ustach, lecz wydaje mi się, że nie jest tak tragicznie sztuczny. 


Świeże, chrupiąco - trzeszczące, kakaowe i genialne ciacho świetnie komponuje się z czekoladą, dodaje ona słodyczy, a ona sama trochę gaszona jest przez gorzkawy wypiek. Powstały duet maślano - kakaowy, błotnisto - chrupiący, słodko - gorzki, jest super smaczny, a krem zupełnie zbędny.
 Wgryzłam się w grube, nienaruszone ciastko, pękło pod zębami, stłumiony krem mało się odzywał, lecz niepotrzebnie dodał słodyczy. Było słodko i pysznie, mocno czuć czekoladę, ale i ciastko nie zostaje bez głosu. Wyrzuciłabym krem i zrobię to!
 Herbatnik genialnie współgra z czekoladą i wykorzystam to w najbliższym czasie. Lubię sobie czasem rozpuścić mleczną czekoladę, pokruszyć do niej całą masę herbatników i wszamać na ciepło powstałe to coś (:D), lub włożyć do foremek i wpakować na 2h do lodówki, zaraz zaraz, do czego to ja zmierzałam, ach tak. Muszę kupić białą czekoladę, pokruszyć do niej kakaową część markiz i będę bliska siódmego nieba :D


Ocena: 6/6
Cena: dostałam :)
Gdzie kupiłam: jak wyżej
Kaloryczność: 510/100g
       210 kcal w dwóch ciastkach

czwartek, 14 kwietnia 2016

Mondelez, Belvita Breakfast Tartine Milk - Honey flavour cream

Zbyt bardzo się ekscytuję, zbyt szybko jaram się do granic możliwości, zbyt bardzo się niecierpliwię i zbyt często o tym myślę. Nie wiem na pewno, ale wierzę, że spełnię swoje marzenie, muszę tylko jakoś przetrwać 1,5 miesiąca, przestać tak o tym myśleć. Dam radę? No przecież muszę, ale jestem tak dziwną osobą, że przez pierwsze 2 dni tak się cieszyłam, że spałam po 3 godziny. Mogę was teraz tylko poprosić o trzymanie kciuków, bo sposobów na przyspieszenie czasu nie ma ;)

Dziękuję wam za każdy komentarz pod poprzednim wpisem, postaram się wrócić do codziennego pisania w następnym tygodniu, jutro wpis raczej się nie pojawi. Miłego czytania i bajo. 


Długo chciałam spróbować Belvity Tartine, ale za każdym razem od zakupu odwodziła mnie perspektywa pozostałych 4 paczek, a co jeśli będą niedobre? Co prawda czaiłam się na łódeczki z kremem czekoladowym, ale promocja działa jak.. jak narkotyk, widzisz ją i nie myślisz tak jak zawsze, nie jesteś sobą. Ze sklepu wychodzisz z paczką, a w gorszym wypadku całym zapasem danej rzeczy, kiedy widzisz ją w domu zadajesz sobie pytanie, ba! nie jedno! Dlaczego?! Ale jak? Kiedy? Kto je tu przyniósł? 
Kiedy już odpowiemy na te pytania, w gorszym zaś wypadku wyjaśnią nam to znajomi, można wziąć głęboki oddech, powiedzieć sobie, że więcej coś takiego się nie powtórzy (oczywiście przy pierwszej lepszej okazji i ta to zrobimy) i przystąpić do jedzenia. 
Na szczęście do czynienia mamy z pięcioma paczkami, które mieszczą po 3 ciacha, w sam raz na raz, w sam raz by się nie najeść. 


Otworzyłam jedną z nich, tam, jasne, blade jak twarz nieboszczyka łódki, które swoją drogą przywiodły mi na myśl ulubione biszkopty z dzieciństwa. Krem ani trochę ich nie ożywia, lekko pożółknięty - jak biała czekolada. Gdyby zapach chcąc przywrócić im życie powiał wyrazistą świeżością to trochę bym się przeraziła, na szczęście był typowo ciastkowy, nadzienie zostało całkowicie zdominowane, lecz na tym etapie niezbyt mi to przeszkadzało. Ugryzłam brzeg dość grubego wypieku, łatwo uległ on zębom, jest chrupiąco - kruchy, mocno suchy i świeży. Wbrew pozorom nieźle wypieczony, do tego pod zębami czuć płatki owsiane i inne zboża. Uwielbiam ciacha od belvity, to również jest smaczne, dlatego ciekawa czy krem pójdzie z nim w parze za pomocą zębów ściągnęłam go z zagłębienia. Odchodzi łatwo, od razu czuć, że jest mocno tłusty, gładki, zwarty lecz mazisty. Na początku wysuwa się słodycz, następnie w oczy, nie nie, kubki smakowe? język? rzuca się tłustość, później zaś odrobina mleczności, a miód? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? No dobra, zabawę możemy sobie darować, gdzieś tam niby coś się przewinęło, sztuczne, ledwie wyczuwalne. Jak to mówią dzwoni, ale nie wiadomo w którym kościele, ja nawet nie wiem czy to na pewno dzwony. 


Mocno słodki lecz nie sięgnął przesłodzenia, bardzo tłusty, nieco sztuczny i mdły, no nie smakuje mi. 
Wgryzłam się w drugą łódź, zęby przeszły przez miękki twór i przełamały ciastko. Wciąż świetnie chrupiące i dobre w smaku, jednak łagodnie mówiąc zepsute zostało przez jasną kałużę. 
Całość była ciastkowo - częściowo zdrowa (haha jasne jasne :D), mączno - zbożowa, idealnie chrupiąca. Krem jest mniej wyczuwalny, co nie znaczy, iż nic od siebie nie dodaje, mianowicie przeplatający się tłusty, podchodzący już pod margarynę i słodki smak. 
Zabrakło mi wyrazistości, bo cukru i tłuszczu miałam aż nadto, w efekcie zrobiło się trochę mdło. 
Ciastka mam już za sobą, ale zakupu nie powtórzę. 


Ocena: 3,3/6
Cena: 5,24
Gdzie Kupiłam: Kaufland
Kaloryczność: 460/100g
77kcal w ciastku i 231kcal w paczce

czwartek, 31 marca 2016

Mondelez, Cadbury Creme Egg

Co za tragiczna pogoda, nienawidzę takiej, siedzę w szkole patrzę przez okno, widzę słońce, super, można wyjść, w końcu włożę rolki po zimie, zdjęcia ładne wyjdą, humor od razu lepszy, same plusy. 
Ostatni dzwonek, zakładam buty, lżejszą kurtkę, ale nie, nie mogę iść rozpięta, nie mogę biec do domu jak na skrzydłach, bo ciężkie ciemne chmury wiszą nad głową, chłodny wiatr przeszywa mnie od stóp aż po czubek głowy, przez taką pogodę snuję się po chodniku jakbym była co najmniej 20 kilogramów cięższa.
.....<tu dopowiedzcie sobie resztę historii, bo nie mam czasu>...
Dobra, koniec bo już późno, a mnie zaraz zabije czkawka, a jak nie ona to sama pójdę po pistolet bo czkam(?) już dobre pół godziny.

Jajeczno - figrukowy plan został zmiażdżony, wpisy z jaskrawych i kolorowo pastelowych opakowań skończyć się miały wczoraj wieczorem, albo dokładniej dziś wieczorem ostatni miał być zmieniony ze strony głównej przez coś mniej słodkiego, ale plan wziął w łeb i przede mną, jak i wami jeszcze 3 słodko jajeczne paczki, dam nam jednak odpocząć, przynajmniej tydzień :D


To opakowanie podoba mi się już dużo bardziej niż żółć z wczorajszego wpisu, intensywne barwy, napis i dynamika, totalne przeciwieństwo tego co mi się podoba (czarne, matowe, stonowane), ale skutecznie przykuwa wzrok. Otworzyłam je wspomagając się nożyczkami, jednak żeby nie było - ja i me muskuły dalibyśmy radę, pozytywnie zaskoczyło mnie to co zobaczyłam, osiem kolorowych pazłotek, w które zawinięte były duże jajka, przygotowana byłam na sztuki luzem wrzucone do paczki. Odwinęłam jedno z nich rwąc przy tym delikatne sreberko, oczy dostrzegły całkiem ładne zdobienie, logo Cadbury po dwóch stronach, któremu towarzyszyły dwie gwiazdki. Przed rozkrojeniem przybliżyłam je do nosa, pachnie typowo proszkowo mlecznie, za co odpowiedzialny jest biały proszek, tu nie ma zaskoczenia. Oddziela się łatwo, nie tylko połówki, ale i czekolada, a także środek. Naprawdę bardzo gruba otoczka skrywa dwukolorowe wnętrze, prawdziwie jajeczne. 


Zdziwiło mnie to, że pierwsze, które rozdzieliłam było suche, konsystencji znienawidzonego marcepanu, albo raczej suchej, jednak wciąż wilgotnej krówki, a dopiero drugie takie, na jakie się nastawiłam - gęste, chyba nawet jeszcze nie mogę nazwać go półpłynnym, lepkie i lekko ciągnące. No dobra, próbujemy. 
Daruję sobie opisywanie maksymalnie mlecznej, błotnistej, słodkiej czekolady, bo jet taka jak w dużej większości produktów Cadbury, ma charakterystyczny smak mleka w proszku. Po więcej możecie cofnąć się do innych recenzji, ale podkreślam nie do Winter Edition, gdyż trochę się różnią. Od suchego nadzienia oddziela się idealnie. Proszkowe, i cukrowe, poprawka, w smaku bardzo cukrowe. Obie części mają taką samą konsystencję, są tak samo ziarniste, ale mam wrażenie, że biała ma nieco mniej cukrowego smaku, co jednak nie znaczy, że o mega słodyczy możemy zapomnieć. Struktura ta jest ciekawa, ale nie genialna. 
Oblizałam palce i wzięłam się za kolejne, tym razem płynniejsze jajo. Z odseparowaniem czekolady już nie było tak prosto, a palce podczas tej próby oblepiły się nadzieniem, już wolę poprzednie. 



Zaczęłam od najjaśniejszego elementu, którego w obu nadzianych przypadkach (dla jasności przypomnę: a'la krówka i gęste półpłynne) jest znacznie więcej. Gęste,  słodkie, proszkowe, tak jakby osadza się na języku, no dziwne, dziwne. Znów wyłapałam różnicę pomiędzy kolorami, czy to wymysł mojej wyobraźni? Jest aż tak bujna? Pomarańczowe znów jest ciut mocniej cukrowe, ma bliżej nieokreślony posmak, trochę taki bez wyrazu, nieco może sztucznawy, ale wciąż obie części w smaku lepsze są niż te wyschnięte, które choć interesowały teksturą, to sprawiały wrażenie skoncentrowanych, jakby cukier skrystalizował się z większej powierzchni. 
Całość z jednej strony jest super mleczna, gruba otoczka łatwo ulega zębom, jest przyjemnie i smacznie, z drugiej zaś glutowo - proszkowo/sucho-krówkowo(to akurat całkiem mi się podoba)-marcepanowo w konsystencji, a strasznie nieprzyjemnie cukrowo w smaku. 
Części te są oddzielne, niespójne, jedno sobie drugie sobie. Za sprawą grubej warstwy (za co bardzo dziękuję) przeważa czekolada, jej mleczność i błotko wprost uwielbiam, lecz nie cały czas jest kolorowo, gdyż musiały pojawić się momenty, kiedy środek dochodził do głosu, wylewał się na język, bądź zwyczajnie odsłaniał się, wchodził pod ząb sam, bez osłony, wtedy dawał po kubkach smakowych cukrowością, smakiem typowym dla lukru, raz niezastygłego, później w postaci już zaschniętej. Nie umiem powiedzieć, nie pamiętam, których trafiło się więcej. 
Nie wiem co z z nimi zrobić, poważnie, czekolada uratowała całość, nadzienie było na drugim miejscu, jednak muszę pod uwagę wziąć jego smak. To wyliczanka.. Wpadła bomba...
Co ja gadam, niech będzie w połowie skali. 


Ocena: 3/6
Kaloryczność: 460/100g



środa, 30 marca 2016

Mondelez, Mini Eggs Milka vs Cadbury

Już trzeci raz skasowałam wstęp do dzisiejszej notki, kolejny raz myślę jak zacząć, już jakiś czas sporą trudność sprawia mi napisanie wprowadzenia do wpisu, kilka razy chciałam wylać to co czuję, ale wiem, że lepiej nie przekraczać granicy. Co zrobić, co zrobić, od jutra chciałabym wkroczyć w nowy etap mojego krótkiego, piętnastoletniego życia, nie będę nic mówić, ale moja mała, internetowa rodzinko, trzymajcie za mnie kciuki, może kiedyś podsumuję to wszystko co się u mnie działo? Kto wie, kto wie? Najważniejsze to nie stać w miejscu, wprowadzać zmiany, mam przeogromną nadzieję, że coś mi się uda, jak nie to, ugh...
Dobra.. Koniec i tak szykuje się długi wpis, mam dla was porównanie, dopiero drugie na blogu, ale uwierzcie mi, strasznie ich nie lubię :)

Jak tylko słyszę "recenzje zbiorcze" myślę o Szpilce, ktoś wie co się z nią dzieje, zniknęła bez pożegnania, mam nadzieję, że wszystko u niej okej. 

Może zacznijmy od Milki, później wersja spod zagranicznego szyldu, a na koniec krótkie podsumowanie, może być? :D


Opakowanie jajek jest urocze (ciekawe ile razy w tym tygodniu to powiedziałam?), uspokajający fiolet, który wraz z cieniutkimi paskami tworzy coś na wzór drewna, jakby drewnianych drzwi, tak? Dobrze to interpretuję? W środku nich (znaczy tych, załóżmy, drzwi) wydrążono jajo, a tam? Zresztą, sami spójrzcie,  słodycz sama w sobie (hoho, skoro tak się zaczyna to nie chcę nawet pomyśleć o smaku :D). Otworzyłam je za pomocą nożyczek, choć wiem, że ja i moje muskuły poradzilibyśmy sobie bez problemu, z plastiku buchną intensywny zbliżyłam nos do plastiku, matowe, blade a'la M&M's nie tylko wyglądały niepozornie, tak samo pachniały, cukrowo, lecz bardzo delikatnie, w pośpiechu wręcz niezauważalnie. Draże pokryte zostały białym prochem, który przywiódł mi na myśl mąkę, bądź cukier puder, ale zważając na to co mam przed sobą... Stawiam na to drugie :D Zęby poszły w ruch, czas oddzielić skorupkę. 


Daje się odseparować, lecz małymi kawałkami, przy tym puszcza kolor i barwi palce. Gruba, solidna, naprawdę porządna osłona mocno chrupie, daje fajny efekt i zabawę w postaci trzeszczenia w zębach, jednak nie smakuje dobrze, miałam tylko nadzieję, że w całości nie będzie jej czuć. Bardzo słodka, cukrowa i paradoksalnie niemal bezsmakowa, poważnie, wiem, że brzmi to niedorzecznie, ale czułam cukier, zero smaku, tylko cukrowo-pudrowa słodycz. Mimo, iż wydaje się, że wszystkie są takie same biała w moim odczuciu była najdelikatniejsza i ciut mniej słodka. W końcu dostałam się do wnętrza w postaci czekolady. Miękka, orzechowo - mleczna, bardzo dobra, kremowa i.. no tak, niemiecka, a to się czuje od pierwszego gryza.  Całość jest chrupiąca z zewnątrz, lecz odzywa się to cały czas, miękka w środku, bardzo słodka, mocno mleczna, jednak nie oszukujmy się, bez szału. 
Położyłam jajko na języku i czekałam, otoczka puściła barwnik, stała się gładka i śliska, czekałam więc dalej, zrobiło się cukrowo, a ona zaczęła się rozpuszczać, chwilę to trwało, w końcu pękła. Uwolniła się czekolada, wypadła jak zza kratek i zrobiła gęste błotko, mleczne, słodkie, ot zwyczajna, smaczna mleczna czekolada. 
Oczywiście, jak pewnie już wiecie, prawie wszystkie jajka zjadłam za pomocą zębów, korzystajmy póki jeszcze możemy!, niby było fajnie, bo chrupiąco, bo jak za dzieciaka, ale także cukrowo i nudząco. 
Skorupka wygrała z czekoladą zdecydowanie, środek pokonany, leży na deskach ringu i kona.


Ocena: 3,5/6
Cena: nie mam pojęcia :)
Gdzie Kupiłam: Rossman
Kaloryczność: 495/100g



...a few days later...
Tak jak u poprzednika zacznijmy od opakowania, po pierwsze to podoba mi się znacznie mniej, po drugie brakuje mi tu ciemnego fioletu, po trzecie żółty przeważający na plastiku zupełnie do mnie nie przemawia i po czwarte.. po czwarte.. chwila, dajcie mi chwilę..Ach tak, wielkość niby ta sama, a gramatura zmniejszona została o równe dziesięć gramów (nie wspomniałam Milka=100g, Cadbury zaś, policzmy, równe 90).
Rzut okiem na kaloryczność, idealnie równa się Milkowej, a smak? Czy również będzie identyczny? Nie będę kłamać, czego innego się nie spodziewam. Znów wspólnie z nożyczkami otworzyłam paczkę, przywitało mnie 28, chyba odrobinkę większych, jasnych i matowych jajek. Te same kolory, lecz tym razem nakrapiane prezentowały się o wiele lepiej i mimo tej samej, pudrowej otoczki, nie zostawiały pyłku na opuszkach. Jeszcze tylko zaciągnęłam się o dziwo przyjemnym zapachem, dziwnie cukrowym, lecz jakby waniliowym, ekhem wanilinowym, takim jaki ma aromat do ciasta, ale nie było to duszące. 
Kolejną różnicą jaką wyłapałam była twardość, draże od C. stawiały większy opór podczas krojenia, nie była to jednak różnica kolosalna. 


Skorupka pęka po nagryzieniu, trzeszczy i chrupie, podczas tego czekolada oblewa podniebienie mlecznością i mimo działania zębami tworzy błotko. Jest słodko, ale nie zabójczo, jest także lepiej niż w Milkowej paczce, poczułam to od razu, lecz muszę też wspomnieć, że nadal obie wariacje lepsze są od lentylek obecnych w dużym jaju. Solidna i twarda skorupka nie ulega zębom łatwo, tak samo szybko się odbarwia i brudzi paluchy. Poza cukrowością nie posiada smaku, a między kolorami nie odnotowałam najmniejszej różnicy, we wnętrzu również. W każdym jest miększe od tabliczkowej czekolady, wciąż jednak zwarte i stałe, niezwykle mleczne, wydaje się także nieprzesłodzone i w sam raz tłuste. Jednak chyba i tak najlepsze jest rozpływanie, proces zachodzi szybko, przebiega przyjemnie, nikogo nie powinno zdziwić powstałe błotko, gęste i gładkie. Czekolada okazała się inna niż w Winter Edition, ale nie jestem w stanie stwierdzić czy znacząco lepsza, z pewnością nie gorsza, co to to nie. 
Całość uznać można za smaczną, lepszą od Milkowej, ale wciąż nudną i za słodką, co zawdzięczać możemy cukrowej skorupce. 
Chrupiąca, a przy tym błotnista i miękka, mleczna i słodka, smaczna, ale nie może dostać więcej niż pół punktu nad M., a te z kolei nie mogą stanąć na trzecim stopniu podium, nie zasługują na czwórkę. 


Ocena: 4/6
Kaloryczność: 495/100g



W sumie to podsumowanie jest tu zbędne, wszystko co trzeba (mam nadzieję) zostało powiedziane. Jeśli patrzymy na opakowanie, które ma pasować do, na przykład, prezentu to wybierajmy Milkę, jeśli zaś chcemy jajkami udekorować ciasto, babeczki, lub jakikolwiek inny deser to radzę sięgnąć po Mini Eggs spod logo Cadbury. Także smak tych drugich będzie lepszy, jednak nie płaczmy, że oblegają półki za granicami naszego kraju. 
Podobał Ci się wpis? Masz odmienne zdanie, a może jakieś rady? Chętnie posłucham wszystkiego i wszystkich z osobna. Będzie mi miło, gdy zostawicie ślad swojej obecności ;)