niedziela, 17 lipca 2016

Ferrero, Kinder Colazione Piu vs Panecioc

Pół dnia dziś spędziłam na porządkowaniu wszelkich zdjęć, przenoszeniu z laptopa na pendrive, usuwaniu tych, które z różnych przyczyn się powtarzają i tak dalej i tak dalej. A dlaczego? Mój laptop poważnie zaczyna się buntować, wyłącza bez przyczyny, jak chce to od razu sam się włącza, boję się, że w końcu się nie włączy, dlatego witaj serwis. Nienawidzę oddawać swojego sprzętu do naprawy, zobaczymy co tam wymyślą, nie wiem tylko czy w tym tygodniu, czy następnym, ale jeśli nie będę się odzywać to znak, że coś przy nim majstrują, a na samą myśl o pisaniu posta na telefonie żyć mi się odechciewa :)

Krótkie ogloszenie(?) i możemy przejść do produktu, który w moich rękach znalazł się zupełnie niespodziewanie. Produkty spod patriotycznego (pod względem barw oczywiście) szyldu Kinder dostałam od Asi, której jeszcze raz bardzo dziękuję. 
Czy będzie smacznie? Sprawdźmy . 

Zdjęcia opakowań są oczywiście z internetu, ale przyznam, że strasznie podoba mi się to pierwsze i ostatnie, niestety już wiem, iż nigdy nie będzie mi się chciało bawić w usuwanie tła z każdego zdjęcia, szkoda :D


Podłużne biszkopty pakowane są w przeźroczyste folijki, następnie w duże, zbiorcze opakowania, rozwiązanie jak najbardziej okej. Przyjrzałam się im jeszcze przed otwarciem, Panecioc z wierzchu wygląda okej, a Colazione Piu chyba miał być ciemno kakaowy? Nie tu. Uwolniłam je i poddałam torturom, suche, na pewno są suche,  przekrój w szerz - coś tam widać, przekrój wzdłuż  - marnie, oj marnie, gdzie są piękne warstwy? Zaczęłam od wersji ciemnej, wygląda mniej imponująco, a także oczekiwałam od niej mniej, potencjalnie lepsze wolałam zostawić sobie na koniec.

Colazione Piu 
Łatwo oddzieliłam spód, moje przypuszczenia się potwierdziły, suchy jak nie wiem, nie ma w sobie ani odrobiny z kapciowaych biszkoptów, które je się naprawdę przyjemnie.
Sztuczny i jakiś taki zasuszony, ma czerstwy smak i.. i w sumie żadnego innego, słodycz nie stoi wysoko, czuję tylko sztuczny i czerstwy biszkopt. 
Nadzienia nie mogłam znaleźć, jest go maksymalnie mało (w sumie może to i dobrze?), a do tego ma niemal identyczną barwę. Wyodrębniłam małą grudkę, krem z zewnątrz był jak zaschnięty, w środku margarynowo - tłusty, z naciskiem na to pierwsze. Gęsty i zbity, z jakże cudowną spirytusową nutą, nie mocną, lecz wyraźną, na tyle, że czuć tylko alkohol z margaryną - nie jest dobrze. 
Ugryzłam kawałek.. suchy wiór po chwili i na chwilę przełamuje tłusty krem, znika szybko, a całość raczy aromatem alkoholu i smakiem czerstwego razowca, tak jakby ktoś jakieś niedobre i czerstwe pieczywo skropił niedużą ilością spirytusu - mm, pycha!

1/6


Panecioc
Przy tej wersji było łatwiej, przynajmniej widziałam "krem". Jest lepiej? Gorzej? Sama nie wiem, znów sucho, wiórowato, mniej czerstwo, ale bardziej chemicznie. Nadzienia jest więcej, gęste, zbite, jedna wielka gruda. Zimno - tłusty (mam nadzieje, że wiecie o czym mówię :D), nie alkoholowy, za to najgorzej tanio - czekoladowy, a raczej jak wyrób czekoladopodobny. Znam skądś ten smak, lecz nie przetoczę przykładu - pustka w głowie podczas pisania, do tej pory nie wiem. Znów wgryzłam się w prostokąt, nie powiem, ze było to przyjemne, jednak, chwila, tak - jest lepiej, nie ma tak dużo suchego biszkoptu, a zastygnięta pseudo czekolada traktuje nasze kubki smakowe łagodniej od poprzednika, dlatego byłam w stanie zjeść cały bez popijania. Tłusto i sztucznie, nie jest smacznie, jest zjadliwie, bo sztuka ciemna nawet pachnie alkoholem, a gdyby nie woda obok, nie dałabym jej rady. 

1,5/6

No Kinder - zawiodłam się, zawiodłam się na całej linii.
Nigdy więcej!

Cieszę się jednak, że mogłam spróbować, przynajmniej nigdy więcej na nie nie spojrzę, bo mało nie kosztują :D


Jak tak przeglądałam internet w poszukiwaniu opakowań, natknęłam się na zdjęcia tego, jak batoniki mają wyglądać. Brutalne zderzenie z rzeczywistością. ------>>





piątek, 15 lipca 2016

Ritter Sport, Cookies & Cream

Brak weny doskwiera, nie wiem co chciałabym i mogłabym wam przekazać. 
Dlatego bez zbędnego smęcenia, po prostu zapraszam na czekoladę.
Ona kiedyś przyjdzie :)


Biel, błękit, nie pasuje mi to na opakowanie wiosennej limitki, ale podoba, nie bardzo, lecz jest okej, do tego piękne, wypełnione po brzegi kremem z ciastkami kostki, zapowiada się pysznie, prawda? :)
Znad 16 kostek uniósł się delikatny, mleczny zapach, nie zdradził co mamy w środku, dopiero podział na paski ukazuje wnętrze. Tabliczka nie łamie się, a gnie, choć i tak przyznam, że jak na 30-to stopniowy upał i taką ilość nadzienia trzyma się dobrze. Spód pokrywa gruba warstwa czekolady, łatwo się ona oddziela i rozpuszcza gdy tylko znajdzie się na języku. Gładka, tłusta, mocno mleczna, ale wyczułam także kakao, oczywiście słodka, jednak nie przesłodzona. Jest naprawdę dobra, nie wiem czy to dlatego, że czekolady dawno nie jadłam, lecz wydaje mi się lepsza od przeciętnego Rittera. 


Dotarłam do śnieżnego kremu, chwila.. Miał być waniliowo - śmietankowy, wolne żarty. Tłusty, chwilami w sposób wręcz margarynowy, szybko i rzadko, niebłotniście rozpływający się, w tle, na chwilę pojawiła się nieśmiała mleczność, jednak jest on głównie słodki i tłusty. 
Ogrom małych ciastek nie namiękł, chrupią one świetnie, są lekkie i nie kaleczą podniebienia, gorzkawe, ale nie odznaczają się głębokim smakiem, bliżej im do sucharków niż herbatników czy ciastek w stylu Oreo. 
Z trzecią cząstką krem odebrałam trochę lepiej - moje kubki smakowe obumarły? :D


Kostka rozpuszcza się <jak na Rittera> dość wolno, gładko, błotniście, słodko i mlecznie. W smaczne błotko wmieszał się krem, dodał margarynowo - tłustego smaku i sporą dawkę słodyczy. Mieszanka po chwili zniknęła, zostawiając po sobie chrupiącą armię, która do smaku nie wnosi nic, nie niweluje słodyczy, nie nadaje kakaowego smaku.
Całość jest miękko - chrupiąca, mleczna i słodka, bardzo słodka, za słodka, a także mocno tłusta. 
Otoczki nie było wcale tak mało i bardzo dobrze, nadała smaku, z mniejszą jej ilością mogło być po prostu nijako. 
Jest okej, nie powiem, że nie, ale Milki Oreo nie przebiła, wersji Cadbury z ciemnymi markizami tym bardziej.


Ocena: 4-/6
Cena: 4,99 (tak mi się wydaje)
Gdzie Kupiłam: Kauland
Kaloryczność: --->

środa, 13 lipca 2016

El Almendro, TURRON Crocanti con Chocolate

Przepraszam was za przerwę, nie mogłam się zebrać do pisania. 

Przejrzałam ostatnio swoje zbiory i lekko się załamałam, w najgorętszym okresie w roku, kiedy wszystko co zawiera czekoladę płynie, ja posiadam ponad 40 tabliczek, aż boję się pomyśleć, jak niektóre z nich mogą wyglądać. 

Kocham mój Kaufland,dziś kupiłam kolejne Haageny za 9,60 :D

Trzecie podejście.
Dziś wydarzyło się coś, co chyba zadecydowało o wszystkim, naprawiło choć po części błędy przeszłości, ale nie będę o tym pisać. Zaczynam nowe życie, teraz wiem to na pewno, może w końcu odnajdę swoje miejsce w świecie :)


Kartonik jest ładny, nie przesadzony i zawiera wszystko to co powinien, nie jednemu się spodoba, ale na mnie osobiście nie wywarł takiego wrażenia, jak czarna folia ozdobiona złotymi napisami "turron", która chroniła produkt. Wyjęłam podłużny, migdałowy bloczek, pięknie złoty i błyszczący, niczym sztabka złota, od spodu oblany mleczną czekoladą, a żeby nie było zbyt dużo plusów potwornie się lepi i jeszcze gorzej łamie - naprawdę trudno go podzielić, jest niezwykle twardy, mocno chwyciłam go dłońmi (boże jak to brzmi!), w końcu uległ,  już mi się nie podoba :)
Nie spieszno mi było z próbowaniem, dlatego zaciągnęłam się jeszcze zapachem, świeżym, migdałowym, później słodkim w sposób typowo syropowy, lecz nadal przyjemnym. Trzeba się z nim zmierzyć prawda?


Pierwszy gryz i o boże! Moje zęby! Już lepiej jest łamać, bo chcąc się wgryźć w kawałek można stracić zęby, a chyba nikt nie chce pozostać bez jedynek ;) W buzi jest o wiele łatwiejszym kąskiem, po podniebieniu rozeszła się mleczność, nie za słodka, zrobiło się czekoladowo, mlecznie, migdałowo i nie za słodko. Kakao nie chce się nam pokazać, na szczęście syrop zlepiający całe orzechy także. No dobra, trzeba spróbować oddzielnie. Oczywiście zaczęłam od miękkiej czekolady, najłatwiej jest się z nią rozprawić. Cienka, błotnista i bardzo mleczna, nie jest za słodka, lecz wyraźnie, nie wyczułam kakao, błoga mleczność przejęła pałeczkę. Zdziwiło mnie to, ale jest naprawdę smaczna. 
Jak się okazało była odseparowana od części właściwej listkiem wafla, był on niczym papier, sztywny i mocno przyklejony, nie udało mi się go odkleić. 


Została mi już tylko ona, złota "masa". Jak już mówiłam twarda, skamieniała, w pierwszym odczuciu wyraźnie miodowo - syropowa, słodka mocno, ale nie nadto. Po krótkiej chwili uderzyła mnie świeżość, zlepek chrupną raz, drugi, na pierwszy plan wysunęły się orzechy, delikatnie prażone i świetne, to one grają tu pierwsze skrzypce. 
Czekolada okazała się smaczna, papierowy wafelek zupełnie zbędny, a migdały świeże i pyszne. 
Największą wadą Turron'a jest okropna twardość, osoby z mało wrażliwymi zębami mogą to spokojnie wybaczyć, bo smak jest naprawdę fajny. Początkowo wysuwa się mleczność, jednak zaraz pierwsze miejsce zajmują migdały, podczas gdy czekolada znika, świeży, prażony smak zostaje do końca, a szklisty, bursztynowy, wręcz landrynkowy "klej" nie próbuje wyjść na prowadzenie. 
To po prostu porcja dużych i świeżych migdałów w słodkiej otoczce, prosto, twardo i smacznie.
Konsumpcję zakończyłam zadowolona, ale z bolącymi zębami i brudnymi, lepiącymi paluchami. 


Ocena: 5-/6
Cena: mama kupiła, nie mam pojęcia :)
Gdzie kupiłam: Biedronka
Kaloryczność: 547/100g


czwartek, 7 lipca 2016

Haagen-Dazs, Vanilla Caramel Brownie

Nie wiem co powiedzieć napisać, gubię się, po prostu.


Przymknijcie oko na zdjęcia, słońce świeciło jak głupie, dlatego denerwujący cień jest obecny na każdym zdjęciu, a tło... byłam tak zapatrzona w same lody, że nawet nie zwróciłam uwagi na to co było wokół nich. 

Haageny, ile ja o nich marzyłam, ile razy wmawiałam sobie, że nie mam na nie ochoty, czytałam, ślina kapała, kiedyś musiałam spróbować. Jak pewnie wiecie z instagrama dorwałam je w Kaufie za 10 złotych, dwie wersje smakowe były w promocji przez upływający termin ważności, leżały sobie w rogu zamrażalki, obok mrożonych warzyw i panierowanych ryb, normalnie dziecko szczęścia! :D
Kubełek podzielony jest na dwie barwne części, obok pięknej nazwy "vanilla caramel brownie" widnieje mała grafika apetycznego, gliniastego brownie polanego karmelem - pycha!
Długo nie wytrzymałam, a już na pewno nie 15 minut jak zaleca producent, 4, może 6, zerwałam folijkę i ujrzałam wypełnienie po brzegi. Łyżeczka i tak wbiła się w lody dość miękko, szybko włożyłam ją do buzi, już chciałam więcej. Są gęste i kremowe, pełne pokruszonego ciasta, jego smak czuć od początku. Kawałki są mniejsze i większe, miękkie i wilgotne, ale nie rozmięknięte czy ciapkowate, odrobinę mączne, szybko rozchodzą się na języku, a ich smak odznacza się wyrazistym kakao i delikatną słodyczą. Jest ich naprawdę dużo, skrywają się w każdej porcji, im głębiej sięgałam, tym były większe, gliniaste i goryczkowe, genialne. 


Sos także widać było od początku, karmelowe wstęgi przeplatały masę lodową, a złocisty kolor cieszył oko.
Płynny, lecz gęsty, gładki, maślany mocno słodki, chwilami wręcz krówkowy, jednak nie zabrakło odrobiny palonego posmaku. Ciężko było znaleźć miejsce, gdzie dodatków byłoby mniej, nabrałam odrobinę na łyżeczkę i wreszcie skupiłam się na samych lodach. Gęste i kremowe o czym już mówiła, ale podczas rozpuszczania lekko wodniste, na języku rozpływają się szybko, nie są przesadnie słodkie, jednak mało również nie. W pewnym stopniu mleczne, nie tak toporne, nabrałam jeszcze jedną łyżkę i myślałam dalej.. Tak z pewnością są mleczne, ale przede wszystkim śmietankowe, waniliowe - nie, niestety. Za sprawą sosu, który wił się przez cały kubeczek powiedziałabym, że wręcz śmietankowo - karmelowe, wanilii dalej szukałam, szukałam, aż zobaczyłam dno pudełka.


To dodatki czynią te lody wyjątkowymi, łycha, na której był każdy z trzech elementów była pyszna, początkowo gęsto słodka i karmelowa, następnie gliniasto kakaowa.  Otaczająca masa szybko się rozpuściła, ale nie wpiszę tego na stronę minusów. 
To są z pewnością jedne z najlepszych lodów jakie jadłam, kremowe, nie za słodkie, ogromny plus za ogrom dodatków, ich wielkość i smak nadały wyraz, charakter, to one tworzą te lody!
Od samej mrożonej masy oczekiwałam więcej, ale czy mogę się przyczepiać gdy wypełniają ją takie cuda?
Duże kawałki wilgotnego ciasta neutralizowały trochę słodycz, a malutkie kawałeczki, kropki wręcz były naprawdę fajne, sos - genialny. 
Polecam spróbować każdemu, bo choć cena nie rozpieszcza naszego portfela, to smak na pewno rozpieszcza nasze podniebienie. 
Chcę więcej!


Ocena: 6=/6
Cena: 9,96
Gdzie kupiłam: Kaufland
Kaloryczność: 270/100g




poniedziałek, 4 lipca 2016

Thorntons, Classics Milk, Dark & White (DARK & WHITE)

Hej hej, jesteście tu jeszcze?
Więcej komentarzy było jak zaczynałam :D

Miałam napisać w niedzielę, ale zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, byłam pewna, że jest sobota, poważnie :D

Zapraszam was na drugą część Pralinko - czekoladek od Thorntons. Jak pewnie pamiętacie (lub nie czytaliście :D) niby bezpieczna otoczka, a jednak fajerwerków nie było. 

Czy teraz będzie lepiej? Oby :)

Poprzednim razem zaczynałam od potencjalnie najlepszej, czekoladki do następnego wpisu ustawiłam w kolejce odwrotnej, zobaczymy co na język przyniosą :D


 Turkish Delight
Czyli dla mnie totalna zagadka, nie wiedziałam czego się spodziewać, co w Turcji jedzą? Nie sprawdziłam, może będzie to smaczna niespodzianka?
Wygląda okej, bez zachwytów, ale i nie brzydko, przekrój za to.. jak galaretka, czy to galaretka? Ciemno zielona, pod światło jednak jakby galaretkowa cola, błyszczy się i trudno oddziela. Zdrapałam otoczkę i od niej zaczęłam. Jest gorzka w sposób bardziej tani i cierpki niż kakaowy, rozpływa się na języku szybko  racząc niemałą szczyptą słodyczy. Nie można zarzucić zbytniej tłustości, suchego prochu także, mało jednak w niej było tłuszczu kakao, więcej palmowego wypełniacza. 
Co do wnętrza się nie myliłam, to nic innego jak tylko galaretka, lecz wyjątkowo obrzydliwa. 
Sztuczna, wiecie jak smakuje? Jakbym jadła odświeżacz powietrza. Całości czekolada nawet nie próbuje ratować, nie jest wybitna, a odświeżacz z żelatyną i tak wygrywa. Chcę ją już skończyć, skończyć o niej pisać, mieć to za sobą, fuj!
1/6


Chunky Caramel
(ZNÓW) Z nadzieją na coś lepszego chwyciłam za podłużny i wysoki bloczek. Poszła jako druga potencjalnie najgorsza, ponieważ kroiła się niezwykle twardo, stawiała opór i nie ciągnęła się przyjemnie gładko, zwiastowało to najgorsze - twardy karmel, ból szczęki jak po Kulkach Mars
Ciemna, przyjemna dla oka otoczka jest cienka, odchodzi z łatwością i lepiej smakuje rozpuszczona, słodsza, nadal tłusta i gorzkawa, lecz nie tak tanio cierpka. Szybko przeszłam do serca czekoladki, które spróbowałam na dwa sposoby. Za pomocą zębów - o matko jaki twardy, co to za skamielina - taka była moja reakcja. Wkleja się jakby chciał wyrwać wszystkie plomby i zerwać mi zamki, dopiero po chwili, gdy trochę namięknie daje się pogryźć, typowa okropna mordoklejka - nienawidzę ich. 
Początkowo super karmelowa, słodko - cukrowa, zabrakło palonego aromatu, była za to maślaność,  przemieniło się to jednak w cukierki Toffie. Nie chce się rozpuszczać, raczy słodyczą, a po chwili trochę mięknie i układa się na kształt języka. Karmel okazał się być nim przez chwilę, przeistaczał się w smaczną, acz niezwykle denerwującą, toffiową mordoklejkę. Czekolada rozpuszcza się w momencie położenia na języku, robi tłusty i gorzkawy podkład, znika gdzieś szybko zostawiając pomarańczowy twór na pastwę losu, które swoją drogą było już gotowe do zabawy, miększe, idealne do formowania i długiego ciumkania.
3,5/6


Coffee Cream
Białe czekoladki wyglądają ślicznie, aż chce się jeść. Jak okazało się po przekrojeniu - mamy tu do czynienia z grubaśną czekoladą, z jednej strony fajnie, z drugiej zaś marnie jest po stronie nadzienia. Otoczka nie odpada, ale daje się oddzielić, rozpuszcza po chwili trzymania w cieple jamy ustnej, a na dzień dobry raczy nas smakiem słodkiego mleka w proszku. Później ujawnia się tłustość, lecz nie obrzydliwa, następnie zaś wyraźna i sztuczna wanilia. Cukier daje o sobie znać, ale nie zawładną całością, na języku powstało fajne błotko, jednak w formie tabliczki nie chciałabym jej spotkać. Wnętrze barwy kawy z mlekiem jest miękkie, daje się zgnieść i formować lekko przy tym krusząc. Znów tłuste, pyliste, dziwne, rozpuszcza się w sposób wręcz kredowy. Bardzo słodkie, chyba najsłodsze jak do tej pory, później wysuwa się delikatna kawa, która jednak znika po krótkiej chwili, na rzecz nieśmiałego akcentu mleka. Podczas konsumowania środka z połowy czekoladki bardziej skupiała moją uwagę przezabawna konsystencja niż przesłodzony smak. Całość jest miękka, słodka, odrobinę mdła i cappuccinowa. 
3,5/6


 Hazelnut Heaven
Moje nadzieje powoli wygasały, a w orzechowej kulce widziałam ostatni cień nadziei, skoro zrobili kilka przeciętnych, a nawet powiedziałabym nie za dobrych czekoladek, to czy nie mogliby skupić się chociaż na jednej? Smak zapowiada się najlepiej, wygląda najładniej, zawiera grubą u góry warstwę odpadającej po przekrojeniu czekolady i dość pokaźną ilość nadzienia, błagam.
Miałam wrażenie, że tłusta otoczka zaraz rozpuści się w mych paluchach, zostawia na nich ślady i nie wiem czy to taki efekt placebo, ale odniosłam wrażenie, iż lepsza od poprzedniczki.
Mleczna, tłusta, nie tak chamsko i sztucznie waniliowa, mocno słodka, rozpływając się stworzyła gładkie i przyjemne błotko. 
Wnętrze dało się formować, lecz znów ubrudziło opuszki, miękko - tłuste i nie za słodkie. Wyraźnie orzechowe i choć nie była to woń zmielonych świeżych laskowców, to jednak smakowało mi. Tłuste błoto oblepia podniebienie, aż szkoda, że nie było go więcej. Cieszę się, że zostawiłam ją na koniec.
Chyba nie muszę mówić, że ta czekoladko-pralinka była najlepsza. Tłusta, ciężka, mocno słodka, lecz nie przyprawiająca o mdłości, mleczno waniliowa, miejscami orzechowa.
Nie jest to jakość powalająca, ale po tym okropieństwie (Turkish Delight) i mocnych przeciętniakach naprawdę dobrze na nią patrzę.
5=/6


Mix pralinek mogę podsumować krótko - przerost formy nad treścią. Producent chyba skupił się na wymyślaniu apetycznych nazw, zapominając o doborze składników i proporcji. Oj dużo trzeba by zmieniać.
Zawiodłam się na Thorntons, jak widać wszelkie "ciasta" znacznie lepiej im wychodzą.


piątek, 1 lipca 2016

244. Wpis bez zdjęć?

Dwa lata temu przegrałyśmy mecz o trzecie miejsce, pamiętam to jak dziś. Stałam akurat pod siatką, tie-break, widzę każdy szczegół, dwa zagrania na prawą stronę boiska, X zaspała, pamiętam łzy, pamiętam jak bardzo nam zależało, jakie to było ważne. Teraz czuję to samo, czuję jakbym to ja straciła szansę na strefę medalową, tak mało zabrakło, tak pięknie sobie radzili. My straciliśmy na turnieju 2 bramki, Portugalia 5, naprawdę wierzyłam, że nam się uda, ale teraz będzie już tylko lepiej. Chłopaki - a może Mistrzostwa Świata? :)

Nie przedłużając, zapraszam was do dalszej części wpisu. 

Równo rok temu pojawiła się tu pierwsza recenzja, blog został założony w nocy na totalnym spontanie, nie sądziłam, że tak się wkręcę. Mimo dużych przestojów ostatnio i nieregularnych wpisów, ktoś do cukrowego świata zaglądał. Po zdjęcia i 243 opisy słodkości weszliście tu GRUBO ponad 120 tysięcy razy, pamiętam jak cieszyłam się z pierwszego tysiąca, później 50, a teraz jestem w szoku. Dziękuję wam bardzo, przecież to takie nasze wspólne dziecko :) Przez 12 miesięcy sporo się zmieniło, zaczynając od samej mnie, przez szatę graficzną, jakość zdjęć, aż do recenzowanych słodyczy (nie mam tu na myśli porzucenia plebejskich czekolad, a rozstanie się z deserkami ryżowymi, batonami z płatków itd.). 

Zrobiłam kilka siedmiomilowych kroków do przodu, ku zdrowemu i normalnemu życiu, zrozumiałam co to znaczy nie radzić sobie z własnymi słodyczowymi zbiorami i spełniłam kilka słodkich marzeń. Haageny, które już niedługo, Reese's, od którego zaczęła się miłość do masła orzechowego i podgrzałam nieziemsko drogie Pop Tarts. Zobaczyłam jak to jest wymieniać się paczkami z osobami poznanymi w internecie, dzięki Agnieszce spróbowałam wielkokostnego Rittera z waniliowym "musem", a prezenty od Asi przychodziły w najmniej oczekiwanym momencie, z jej pomocą skreśliłam z listy Oreo w białej czekoladzie, spróbowałam niemieckiego batonika Milka Choco Break i niestety straciłam  zdjęcia do wafelka Nussini. 
Kilka razy wróciłam do smaków dzieciństwa, do pamiętnych urodzinowych cukierków Mister Ron, Misia Lubisia z nadzieniem i kilku innych, ale chciałabym aby ktoś wytrwał do końca haah :D

Nie-fit produktów nie było mi dość, ponownie zachwyciłam się Milką Toffee Wholenut, Wyróżnienie Słodyczoholika przyznałam także pralinkom Ferrero Rocher i zagranicznym, czekoladowym kostkom od Thorntons. Nie zawsze jednak było kolorowo i smacznie, spróbowałam najwstrętniejszej jak do tej pory białej czekolady z Marks&Spencer, pierwszej paczkowanej owsianki - wzdryga mnie na samą myśl , a chcąc przypomnieć sobie jak to było w pierwszej klasie podstawówki spróbowałam okropnych poduszek firmy Chaber
Chciałabym jeszcze tylko wspomnieć o pierwszych razach z lepszymi czekoladami. Najpierw zabrałam się za fotografowanie Lindta, spróbowałam pysznych Zotterów i zawiodłam się na Dolfinach.  
Jednym słowem próbowałam, próbowałam i jeszcze raz próbowałam.

Polubiłam chałwę i więcej warzyw, udowodniłam sobie wiele rzeczy i rozwinęłam swoją pasję. 
Nie obyło się przez ten czas bez kilku strat, no i dalej jestem samotnikiem, ale mam tu swój mały świat, azyl, w którym mogę choć na chwilę się schować i bardzo dziękuję wam za ten rok, za to, że tu zaglądaliście, bo nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczyło, ile on mi pomógł. 

Miałam napisać jeszcze tyle, ale wpis i tak jest już za długi, chwała temu, kto dotarł do końca. Ale wiecie co? To jestem ja. Kiedy mam coś do powiedzenia w danym temacie to to robię, mówię i mówię, boże jak ja dużo mówię. Było chaotycznie, ale cóż, pewnie i tak jest milion zdań, które miałam w głowie zanim usiadłam przed laptopem, jeszcze tyle mogłabym wam powiedzieć, ale na tym skończymy.

środa, 29 czerwca 2016

Thorntons, Classics Milk, Dark & White (MILK)

Witam. Dziś bez zbędnych wstępów, bo wpis długi, choć i tak podzielony na dwie części. Powiem wam tylko tak: zdjęcia nie wyszły zbyt fajne, chyba za dużo tego wszystkiego, nie lubię pisać, gdy mam czegoś tyle, więc może być bez ładu i składu, wybaczcie i poznajcie czekoladki, a na drugą partię słodyczy zapraszam niedługo |:D


Na marce Thorntons jeszcze się nie zawiodłam, pamiętacie pyszne początki z gliniastymi, czekoladowymi i słodkimi  Triple layer chocolate cakes? Później nie było gorzej, słodkie, znów czekoladowe, niczym świeżo wypieczone kwadraciki Triple chocolate caramel shortcakes zdobyły (o ile się nie mylę) pierwszą na blogu, zasłużoną 7 - wyróżnienie słodyczoholika, następne w kolejce były kostki w świątecznej wersji - Festive Mini Caramel Shortcakes, nieco gorsze, choć również smaczne, w końcu szósteczkę zgarnęły. Po takich spotkaniach nie mogło być inaczej, chciałam więcej, nie zdziwi więc, że widok zestawu pralinek/czekoladek spod szyldu T, wywołał uśmiech na mej twarzy, pełni szczęścia dopełnił fakt, iż całość waży jedynie 106 gramów. Mimo niezbyt urodziwego opakowania, a już na pewno nie praktycznego - po pierwsze: zawartość może nam się nieźle poturbować i po drugie: wszystkie musimy zjeść na raz, choć dla mnie nie był to problem, ale jak wiadomo, każdy z nas jest inny :), a także niezrozumiałej prezentacji czekoladek po bokach - jedne były przedstawione w przekroju, inne już nie, do fotografowania i jedzenia podeszłam z pełnym optymizmem. 


Smaki brzmią ciekawie, są wielbiciele karmelu? - no więc prosze, truskawek? - nie ma sprawy, biała czekolada i orzechy? - nie ma sprawy, każdy powinien znaleźć coś dla siebie. 
Jak to zwykle bywa wygląd na obrazku niekoniecznie pokrywał się z rzeczywistością, choć część zawartości prezentowała się naprawę nieźle, takie "fifty - fifty" :D
Postanowiłam zacząć od części bezpiecznej, mleczna otoczka jest znacznie łatwiejsza, sprawdźmy więc co kryje w środku.



Creamy Fudge
Prezentuje się dobrze nie tylko z zewnątrz, ale i w środku, trafiły mi się dwie, liczyłam więc, że będzie smacznie. Gruba otoczka ozdobiona prążkami czekolady białej pachnie przyjemnie - słodko czekoladowo, mlecznie karmelowo, znajomo, jak zimowe (świąteczne) figurki goplany. Czekolada okazała się być mleczna i błotnista, odchodzi od nadzienia z łatwością, nie jest przesłodzona, ale nie jest też wybitna, posiada znajomy, delikatny i bliżej nieokreślony posmaczek, białej nie czuć zaś wcale. Minimalnie proszkowa, jeszcze mniej kakaowa, zniknęła szybko, pozwalając na spróbowanie jasnego środka. Miękkie, suche i mączne, te słowa idealnie charakteryzują jego konsystencję. Na początku krówkowe, później jednak wyraźnie słodkie w sposób cukrowy, lecz pudrowy, na języku rozpada się w proch. Ma znajomy i nie raz już przywoływany posmak/aromat pomarańczowy, który jednak ujawnia się tylko chwilami. Całość jest słodka, słodka i jeszcze raz słodka, po drugiej sztuce czuć to już w gardle. Mlecznie czekoladowa, po chwili wysuwa się pomarańczowy pierwiastek - czy on nie powinien być w Orange Charm? 
Nie było tragicznie, smacznie też nie, wykwintnie również, za to nieco tanio. 
3/6


Honeycomb Crisp
Również nie jest brzydka czy zdeformowana, ton jaśniejsze nadzienie nie oddziela się łatwo, lecz nie jest to niewykonalne. Gruba (takie po niej będziemy? :D) czekolada jest bardzo miękka, całkiem niezła, choć znów na końcu ma ten dziwny posmak, jest także trochę podobna do Cadbury - mleczna w sposób proszkowy  i słodka. Tutaj tworzy świetne błotko, a co dziwne - wnętrze jest twardsze od niej i od poprzednika. Tłuste, zimne, proszkowe, zero w nim miodu, mało też chrupiących, maleńkich i słodkich kryształków. Środek jest mało słodki, odrobinkę puchatkowo - kakaowy, ale niestety zimno tłusty. 
Czekoladka jest nijaka, miękka, rozpuszcza się szybko i błotniście, szybko także znika i zostawia brudne palce. Mam tylko jedno pytanie - co ja w ogóle zjadłam?
2,5/6


Strawberry Dream 
Nie wygląda imponująco, gładko się kroi, a czekolada sama się oddziela, czy blado różowy środek jest aż tak straszny, że trzeba od niego uciekać? Solidna warstwa zewnętrzna jest czysto mleczno - czekoladowa, tłuściutka, błotnista i słodka, nie najwyższej jakości, lecz najsmaczniejsza jak do tej pory - zaskakująco zadziwiające (czy mój umysł zwariował?) :D. Nadzienie odznaczało się tą samą konsystencją co Creamy Fudge, rozchodzi się na języku w sposób miękko pylisty, od razu uderza kwaskiem, później cukrem, jest maksymalnie kwaśno i słodko w tym samym czasie, to jak mieszanka wybuchowa, przy tym także mdłe, mydlane, sztuczne i co? znów znajome, czy ja jadłam aż tak okropne słodycze?
Całość łagodzi otoczka, dzięki niej jest lepiej, trochę mlecznie, mocno słodko, ale kwasek i tak się przebija, chyba liczyłam na coś lepszego.
2/6


Orange Charm
Ostatnia w tym wpisie nie bez powodu, pokładałam w niej najmniejsze nadzieje, nie przepadam za aromatem pomarańczy w czekoladzie, choć wyrób Terry's spisał się całkiem nieźle, a jak będzie tu?
Brzydka, mała i smutna, do tego spodziewałam się zupełnie innego koloru wnętrza. Wącham, wącham, plącze się nieintensywny aromat czekolady, dopiero za którymś pociągnięciem nosem gdzieś w tle delikatną, aromatyzowaną pomarańczką. Czekolada była cienka i tłusta, zostawia ślad na ustach, nie odpada sama, lecz daje się oddzielić, miękka i co tu dużo mówić, ta sama co w Honeycomb. W nadzieniu z pewnością tłuszczu nie brakowało, ale nie daje się formować, znów tak samo jak Honey..
a i znów tak samo jak wyżej wymieniona czekoladka posiada biedną ilość drobinek, lecz tym razem gumowych, niektóre po przegryzieniu okazywały się kwaskowe. Pomarańczowe? - Skądże. Tłuste, zimne, jak się lepiej wczujemy to również nutę margaryny da się wyczuć. Słodycz nie jest zbyt wysoka, a środek jest niemal identyczny jak w Honeycomb crisp - mało wyraźny.
Pralinko - czekoladka ponownie jest miękka, błotnista, tłusta i mleczna, razem, odrobinę jakby pomarańczowa, a drobinki denerwują klejąc się do zębów.
Jest jeden problem, to jest wręcz to samo co H. i w tym jest mały problem.
2,5/6


Oczekiwałam czegoś znacznie lepszego, pierwszy raz zawiodłam się na Thorntons, owszem, jeszcze przed nami cztery czekoladki, ale jak na razie nie jest dobrze. 
Tłustość, mało wyraźny smak, to chyba motyw przewodni tego produktu.
Szkoda.

Wy oceńcie sami, chcielibyście spróbować, wyglądają nieźle, prawda?


Podobał Ci się wpis? Masz odmienne zdanie, a może jakieś rady? Chętnie posłucham wszystkiego i wszystkich z osobna. Będzie mi miło, gdy zostawicie ślad swojej obecności ;)